poniedziałek, 24 grudnia 2012

Radosnych świąt!


Aby te święta Bożego Narodzenia 
były dla Was czasem wyjątkowym i radosnym, 
przynoszącym siłę i energię na cały rok. 
A Mikołaj zostawił pod choinką mnóstwo książek :-) 


wtorek, 27 listopada 2012

Za wszystko trzeba płacić – Aleksandra Marinina


Wprawdzie mój przesyt kryminałami trwa nadal, jednak dla trojga autorów zawsze zrobię wyjątek. Należy do nich Aleksandra Marinina. Aby nie psuć nikomu przyjemności z lektury, nie będę się szczególnie rozwodzić nad fabułą. Dość powiedzieć, że Eduard Pietrowicz Denisow, który w wydanych w Polsce kilka lat temu „Męskich grach” zszedł był z tego świata, tu, najzupełniej żywy i w pełni sił witalnych, prosi Anastazję Kamieńską o pomoc w wykryciu zabójcy swojej byłej kochanki. O kontaktach Kamieńskiej z biznesmenem dowiadują się jej przełożeni, co skutkuje wszczęciem postępowania służbowego wobec Nastii. Jak to zwykle u Marininy jest dobrze skonstruowana intryga, misternie splecione trzy główne wątki (zabójstwa i jego zleceniodawcy, Anastazji i przypadkiem wplątanego w sprawę Oborina), dobrze nakreślone portrety psychologiczne postaci i wiarygodne motywacje ich działań. I jak zawsze poprzez losy swoich bohaterów autorka stara się przekazać coś więcej – np. to, że mimo wszelkich starań życiem ludzkim i tak w dużej mierze rządzi przypadek, a trzymając język za zębami można sobie zaszkodzić równie mocno, jak nadmierną rozmownością.


Mimo iż od początku niemal wszystko jest jasne, powieść trzyma w napięciu do samego końca. Szkoda tylko, że książki Marininy nie są wydawane w Polsce we właściwej kolejności. Przez to losy tych bohaterów, którzy pojawiają się w wielu częściach cyklu o Kamieńskiej, wydają się poszarpane i nielogiczne. A to odbiera znaczną część przyjemności czytania.

Moja ocena: 4,5/6

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Ewa Luna - Isabel Allende



Czytana zaraz po tchnącym chłodem „Amsterdamie”, „Ewa Luna” okazała się doskonałym antidotum na przygnębiający nastrój powieści McEwana. To historia młodej jeszcze kobiety, której życie było tak barwne i pełne nieoczekiwanych zwrotów, że mogłaby nim obdzielić kilka osób. Ewa pisze z pozycji osoby, która wiele doświadczyła i widziała. Dlatego w jej narracji sporo jest celnych stwierdzeń, charakteryzujących się życiową mądrością, a także humorem i pewnym dystansem, w rodzaju: nowe życie wstąpiło w pogrążoną w marazmie dyktaturę, ponieważ fortuna tyrana i jego krewnych urosła tak bardzo, że zostawili troszkę dla innych (s. 14) czy jedyną wadą była na razie jego młodość, ale ta choroba wszystkim z wiekiem mija (s. 112). Jako że świeżo odkryła swój talent pisarski, bawi się nim, cyzelując zdania i z upodobaniem odnotowując detale (wygląd, stan emocjonalny, wydarzenia z przeszłości danej postaci), co nie zawsze ma znaczenie dla fabuły i może w końcu nużyć.

Czy wszystko, co opisuje Ewa, wydarzyło się naprawdę? W których momentach ubarwiła swoją opowieść? To nie jest aż tak istotne. Ważniejsze, co chce w ten sposób przekazać – że świat jest niesłychanie bogaty i różnorodny. Że każda historia może mieć szczęśliwe zakończenie. I że w rzece musi nieraz upłynąć dużo wody, zanim człowiek znajdzie to, czego szuka – sens życia, prawdziwą miłość, samego siebie.

Moja ocena: 4,5/6

niedziela, 15 lipca 2012

Amsterdam - Ian McEwan



Gdybym przeczytała „Amsterdam” krótko po ukazaniu się, być może byłabym zachwycona. Ale przeczytałam go ponad miesiąc temu, mając już za sobą dwa tytuły tego autora, i nadal wywołuje u mnie głównie wzruszenie ramion. Nie ulega wątpliwości, że to dobra powieść, podejmująca kilka interesujących tematów i nasycona celnymi obserwacjami. Ale przy tym dość przewidywalna.

Czym jest „Amsterdam”? Obrazem współczesnego dziennikarstwa, odhumanizowanego, goniącego za sensacją, schlebiającego niskim gustom potencjalnych odbiorców. Powieścią o relacjach między mężczyznami – szorstkiej chwilami przyjaźni, skrywanej nienawiści, rywalizacji w pracy. McEwan opisując swoich bohaterów akcentuje przede wszystkim ich przywary, i nie oszczędza nikogo. Clive i Vernon przekonują się wzajemnie do przyzwoitego zachowania, ale postępują niemoralnie. Zdradzany i pogardzany mąż bierze bezlitosny odwet na kochankach żony. Polityk broniący wartości rodzinnych okazuje się hipokrytą. Aż się prosi, by wrzucić „Amsterdam” do szufladki z napisem „świat jest podły, a ludzie są źli”. I chociaż nie mogę odmówić tej prozie walorów artystycznych czy prawdy psychologicznej, to jednak stwierdzam, że nie polubiliśmy się z panem McEwanem. Trudno.

Moja ocena: 3,5/6

czwartek, 31 maja 2012

451° Fahrenheita – Ray Bradbury



Ponad pięćdziesiąt lat minęło od wydania powieści, w której Bradbury nakreślił wizję świata bez książek. Wówczas była odczytywana jako ostrzeżenie przed systemami totalitarnymi. Dziś – na co zwracają uwagę Marek Oramus w posłowiu i tłumaczka Iwona Michałowska w swojej nocie – w kontekście przemian kulturowych nabiera zupełnie innego wydźwięku. Świat bez książek jest pozornie szczęśliwy, bo oszczędza ludziom wielu nieprzyjemnych emocji, bolesnych refleksji czy wzruszeń. Dominuje w nim tania kultura masowa, historyjki obrazkowe, tasiemcowe seriale, agresywne reklamy – wizja niepokojąco podobna do naszej dzisiejszej rzeczywistości. To świat dojmującej pustki, w którym osoby myślące, jak Clarisse McClellan, skazane są na zagładę. Pozostałe doświadczają samotności w tłumie. Nie tylko Guy Montag, buntujący się przeciwko mechanizmom rządzącym światem wokół niego, zdaje sobie z niej sprawę. Jeszcze bardziej wyalienowany wydaje się kapitan Beatty – tyleż cynik, co postać tragiczna. I Mildred, której życie kręci się wokół oper mydlanych.

Brak kontaktu z książkami, będącymi tu symbolem kultury wysokiej, prowadzi do atrofii uczuć. Mildred Montag i jej koleżanki są całkowicie bezkrytyczne i bezrefleksyjne. Małżeństw nic nie łączy poza wspólnym gromadzeniem dóbr materialnych. Brak więzi emocjonalnych i bliskości to choroba nie tylko związków, ale całych rodzin. W świetle powyższego „451° Fahrenheita” wydaje się także pytaniem o istotę człowieczeństwa.

Moja ocena: 6/6

Książka przeczytana w ramach wyzwania W świecie książek

sobota, 5 maja 2012

30 dni z książkami… w jeden dzień


Zaciekawiło mnie to wyzwanie, skłoniło do zastanowienia. Początkowo sprawiło trochę kłopotu, bo niektóre pytania wcale nie są łatwe. Nie chcąc robić sztucznego tłoku na blogu zdecydowałam się zawrzeć odpowiedzi w jednym poście. Zwłaszcza, że do każdego punktu wystarczy krótkie uzasadnienie. Nie wszystkim, ale kilku z tych książek chętnie poświęciłabym dłuższe notki i może w przyszłości to zrobię. A teraz ad rem:

1. Twoja ulubiona książka – „Lalka” Bolesława Prusa. W tym miejscu mogłabym się rozpisać, że XIX-wieczna Warszawa, że obraz życia różnych warstw społecznych, siła i determinacja Wokulskiego, interesująca kompozycja, piękna acz smutna historia miłosna (nie tylko Wokulski i Łęcka, ale też… Rzecki i Stawska), pamiętnik starego subiekta… a to wszystko zawiera się w jednym słowie: ARCYDZIEŁO.

2. Książka, którą lubisz najmniej – „Zbrodnia i kara” Fiodora Dostojewskiego. Przygnębiający nastrój i rosnąca antypatia wobec Raskolnikowa sprawiły, że czytałam ją z coraz większą niechęcią. Może kiedyś do niej wrócę i zmienię zdanie, ale od czasów licealnych jakoś nie mam na to ochoty.

3. Książka, która Cię kompletnie zaskoczyła – „Szachownica flamandzka” Arturo Perez-Reverte’a. Zupełnie nie spodziewałam się takiego rozwiązania…

4. Książka, która przypomina Ci o domu – „Jeżycjada” Małgorzaty Musierowicz. Komentarz chyba zbyteczny ;-).

5. Książka non-fiction, której czytanie sprawiło Ci niekłamaną przyjemność – „Blondynka Tao” Beaty Pawlikowskiej. Autorka w sytuacji pt. „co ja tu robię?...”. Spokój, dystans, ogromna doza humoru. I tajemnica harmonii świata.

6. Książka, przy której płaczesz – nie mam takiej. W ogóle rzadko zdarza mi się ronić łzy podczas lektury. Jako dziecko czytałam wielokrotnie „W pustyni i w puszczy” i płakałam za każdym razem, gdy Nel zapadała na febrę.

7. Książka, przez którą trudno przebrnąć – „W stronę Swanna” Marcela Prousta. Męczyłam się z nią tak, że po kolejne tomy „W poszukiwaniu straconego czasu” już nie sięgnęłam. Ciężko też czytało mi się „Dom Augusty” Majgull Axelsson, ale warto było wytrwać do ostatniej strony.

8. Mało znana książka, która nie jest bestsellerem, a powinna nim być – „Gwiazda zwana Henry” Roddy’ego Doyle’a. Gorzka i bardzo prawdziwa. Trafiająca w samo sedno.

9. Książka wielokrotnie przez Ciebie czytana – powinnam tu podać całą listę tytułów, bo lubię wracać do książek, które mi się podobały, i robię to często. Ponieważ jednak założyłam sobie ograniczenie do jednego-dwóch tytułów, wymienię „Błękitny zamek” Lucy Maud Montgomery.

10. Pierwsza książka przeczytana przez Ciebie – aż tak dobrej pamięci nie mam. Pewnie było to coś z serii „Poczytaj mi mamo”. Bardzo wcześnie przeczytałam też „Przygody Tomka Sawyera”, podsunięte przez Tatę.

11. Książka, dzięki której zaraziłaś się czytaniem – sztukę czytania opanowałam w wieku pięciu lat i od tej pory pochłaniałam wszystko, co mi w ręce wpadło. Nie potrzebowałam w jakiś szczególny sposób zarażać się czytaniem.

12. Książka, która tak wycieńczyła Cię emocjonalnie, że musiałaś przerwać jej czytanie lub odłożyć na jakiś czas – „Esther” Stefana Chwina. Duszna atmosfera oczekiwania na jakąkolwiek nową wieść o stanie zdrowia Esther przytłoczyła mnie tak, że rzuconą w kąt powieść doczytałam po pewnym czasie, z poczucia obowiązku i bez żadnej przyjemności.

13. Najukochańsza książka z dzieciństwa – „Kubuś Puchatek” i „Chatka Puchatka” Alana Alexandra Milne’a. Notabene w dzieciństwie nie były to moje ulubione książki (mimo kilkakrotnego czytania), w pełni doceniłam je dopiero jako osoba dorosła. Ale cóż, to po prostu nie są książki dla dzieci… Dziś często słucham także audiobooków w świetnej interpretacji Janusza Gajosa.

14. Książka, która powinna się znaleźć na obowiązkowej liście lektur w szkole średniej – „Życie ideologiczne” Henryka Grynberga. Myślę, że pozwoliłoby uczniom lepiej zrozumieć powojenny okres w historii Polski. I powstrzymało od kategorycznych osądów.

15. Ulubiona książka traktująca o obcych kulturach – „Gringo wśród dzikich plemion” i „Rio Anaconda” Wojciecha Cejrowskiego. Wiedza w przystępnej formie, humor, świetne pióro.

16. Ulubiona książka, którą sfilmowano – oczywiście „Lalka”! A konkretnie serial w reżyserii Ryszarda Bera, ze znakomitą obsadą. Mogłabym też dopisać serial BBC „Duma i uprzedzenie”, ale w tym wypadku najpierw obejrzałam film, a później przeczytałam powieść.

17. Książka, którą sfilmowano i zrobiono to źle – „Wiedźmin” rzecz jasna. Do dziś nie rozumiem, jak można było – mając doskonałą prozę za podstawę, niegłupio wybrane plenery, dobrą obsadę – tak położyć ekranizację.

18. Twoja ukochana książka, której już nie można kupić – w dobie antykwariatów i allegro każdą można kupić. Jeśli nie dziś, to za miesiąc.

19. Książka, dzięki której zmieniłaś zdanie na jakiś temat – już miałam napisać, że dotąd takiej nie było, ale olśniło mnie: „Wspomnienia” Moniki Żeromskiej, nie pamiętam, który tom. Dzięki niej zrozumiałam, czym było dla rodowitych mieszkańców Powstanie Warszawskie. Może niekoniecznie zmieniłam zdanie… ale mam pełniejszy ogląd sytuacji, a to ważne.

20. Książka, którą byś poleciła osobie o wąskich horyzontach myślowych – „451° Fahrenheita” Ray’a Bradbury’ego. Ku przestrodze.

21. Książka, która przyniosła Ci wielką przyjemność, ale wstydzisz się przyznać, że ją czytałaś – nie wstydzę się żadnej z przeczytanych książek.

22. Ulubiona seria wydawnicza – z przykrością stwierdzam, że żadna ze znanych mi serii wydawniczych nie stała się moją ulubioną.

23. Ulubiony romans – hm… tu mam problem, bo nie czytuję romansów. Wymienię więc „Dumę i uprzedzenie” Jane Austen, mając świadomość, że wrzucenie jej do tej szufladki jest nieco krzywdzące.

24. Książka, która okazała się jednym wielkim oszustwem – „Panna Nikt” Tomka Tryzny. Naczytałam się entuzjastycznych opinii o tym, jak to autor świetnie oddał psychikę nastolatki, tymczasem dla mnie bohaterka była zupełnie nieprzekonująca i niewiarygodna w swoim postępowaniu. Zakończenie pogrążyło książkę do reszty, oczywiście w mojej opinii.

25. Ulubiona autobiografia/biografia – „Wisławy Szymborskiej pamiątkowe rupiecie, przyjaciele i sny” Anny Bikont i Joanny Szczęsnej. Wszyscy czytali, więc nie ma potrzeby wyjaśniać, dlaczego ;-).

26. Książka, którą chciałabyś przeczytać, a jeszcze nie jest napisana – tych już napisanych jest tyle, że nie zdążę przeczytać wszystkich, które bym chciała.

27. Książka, którą byś napisała, gdybyś umiała – z chęcią przyznałabym się do autorstwa „Furgonetki” Roddy’ego Doyle’a. Albo i całej trylogii o rodzinie Rabbitte’ów. A nawet wszystkich książek Doyle’a – jak szaleć, to szaleć.

28. Książka, której przeczytania bardzo żałujesz – nie żałuję przeczytania żadnej… choć może pominęłabym „Ukojenie” Iana McEwana.

29. Autor, którego omijasz – omijam Jonathana Carrolla od czasu przeczytania „Na pastwę aniołów”. Początkowo fascynowało mnie przenikanie światów realnego i nadprzyrodzonego w jego powieściach; później zdałam sobie sprawę z okrucieństwa, z jakim traktuje (traktował?) swoich bohaterów.

30. Autor, którego wszystkie książki czytasz – Roddy Doyle; niestety jego kolejne powieści nie są tłumaczone na polski :-(.

Na koniec ogłoszenie, uwaga uwaga: Zbyszek zaproponował utworzenie listy najlepszych książek według blogerów. Zainteresowanych odsyłam TUTAJ.

piątek, 27 kwietnia 2012

Puls – Julian Barnes



Jeżeli za sto, dwieście lat ktoś będzie ciekaw, jak wyglądało życie na początku XXI wieku, powinien przeczytać „Puls”, a zwłaszcza cykl „U Phila i Joanny”. To jak zaglądanie w okna domu, w którym co pewien czas grono znajomych spotyka się na kolacji, dyskutując przy tym na bieżące tematy. Z ich rozmów wyłania się obraz współczesnej obyczajowości i problemów, z jakimi ludzie ludzie mierzą się codziennie. Z czym zatem borykają się Europejczycy? Próbują oswoić lęk przed chorobami cywilizacyjnymi i radzą sobie z tym, opowiadając o przebytych badaniach kpiącym tonem. Łatwiej jest im rozmawiać o seksie niż o miłości, jakby uczucia nagle stały się czymś wstydliwym. Powszechny jest wśród nich strach przed bliskością. Zastanawiają się też nad skutkami globalnego ocieplenia. Przyszły czytelnik będzie już znał odpowiedź na pytanie, czy w tym kontekście rzeczywiście jesteśmy ostatnim pokoleniem naprawdę beztroskim, bez jakichkolwiek zmartwień (s. 139).

Znacznie bardziej podobały mi się opowiadania z pierwszej części zbioru niż z drugiej. Jednak każde z nich przedstawia interesującą historię i skłania do refleksji. „Wschodni wiatr” wydaje się pytaniem o granice prywatności w związku. „Pójść do łóżka z Johnem Updikiem” to studium przyjaźni między kobietami. „Świat ogrodników” ukazuje relacje w małżeństwie z ośmioletnim stażem. „Harmonia” zmusza do zastanowienia się nad granicami władzy rodzicielskiej. Dla mnie absolutną perełką w tym zbiorze są „Małżeńskie linie” – poruszająca opowieść o miłości i stracie. Chociaż każde z opowiadań Barnesa można określić jednym zdaniem, nie będzie ono podsumowaniem wyczerpującym temat, ale punktem wyjścia do szukania własnej interpretacji. Bo „Puls” to książka do wielokrotnego czytania, odkrywania kolejnych znaczeń.
Moja ocena: 5/6

czwartek, 26 kwietnia 2012

Wyniki losowania


Na wstępie chciałabym podziękować Wam za życzenia, a przede wszystkim za słowa wsparcia i otuchy! Dodały mi one energii i ochoty, by szybko uporać się z kryzysem i zadbać o częstsze pisanie. Dziękuję :-).
Chęć przygarnięcia pakietu zadeklarowało wyraźnie osiem osób. W roli maszyny losującej wystąpił mój Brat, a szczęście uśmiechnęło się do… Ruczka!


 
„Ostatni będą pierwszymi” – przemknęło mi przez głowę, gdy spojrzałam na wyciągnięty los ;-). Serdecznie gratulujemy wygranej!

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Druga rocznica bloga


Na początku tego roku powzięłam dwa postanowienia. Pierwsze: czytać więcej wymagającej literatury i przede wszystkim te tytuły, które od lat zalegają na liście „do przeczytania”. Z czego wynika drugie: częściej publikować notki na blogu. Czytanie idzie mi znakomicie, pisanie niestety kiepsko… mimo to wciąż mam nadzieję, że to stan przejściowy i nie zamykam bloga. Dziś mijają dwa lata od jego założenia. Z tej okazji przygotowałam pakiet dwóch książek do rozlosowania: „Skrawki życia” Debbie Macomber i „Kochałem ją” Anny Gavaldy. U mnie się kurzą, kogoś mogą cieszyć. Chętnych do przygarnięcia zestawu proszę o zgłoszenie tego w komentarzu do czwartku 26 kwietnia 2012, do g. 18.00. Losowanie postaram się przeprowadzić jeszcze w tym samym dniu. I proszę, trzymajcie kciuki za powrót weny…

niedziela, 11 marca 2012

Ród Aszura – Nadżib Mahfuz



Wypatrzyłam tę apetycznie grubą książkę w księgarni. Zdjęłam z półki, otworzyłam w przypadkowym miejscu, i… przepadłam. Opowieść pochłonęła mnie bez reszty. Nosi ona pewne znamiona baśni, pięknej, a chwilami okrutnej. Sam protoplasta rodu, Aszur an-Nadżi, wydaje się baśniową postacią, bo pojawił się znikąd, a podeszłym wieku zniknął bez śladu. Porzucone pod starym murem niemowlę znalazł wieczorem szajch Afra Zajdan. Razem z żoną Sakiną, jako że byli bezdzietni, zdecydowali się przygarnąć chłopca. Aszur wyrósł na potężnie zbudowanego młodzieńca, a jego opiekunowie rozwinęli w nim dobroć, życzliwość i ukształtowali jego łagodny charakter. Zachowywał niezniszczalną młodość, siłę i energię do późnych lat. Jako futuwwa (władca dzielnicy) na długo zapisał się w pamięci potomnych. Był sprawiedliwym władcą. Zwolnił od opłat biednych i niesprawnych, zlikwidował bezprawie i przestępców wymagając, aby każdy miał pracę. Sam żył skromnie, pracując jako woźnica i mieszkając wraz z rodziną w suterenie. Za jego rządów dzielnica była miejscem, gdzie panowały sprawiedliwość i bezpieczeństwo.

Każdy z potomków wielkiego Aszura an-Nadżiego musiał zmierzyć się z jego legendą. Jego syn Szams ad-Din mimo delikatnej powierzchowności wygrał walkę o władzę, i jako futuwwa kontynuował dzieło ojca. Jednak kolejnym z tego rodu już się to nie udawało. Zaślepiała ich chęć bogacenia się, zawierali nieodpowiednie małżeństwa, dopuszczali niegodnych czynów. Losy niektórych były przejmujące i tragiczne, jak np. historia Samahy, ściganego za niepopełnioną zbrodnię, czy Dżalala, który nie mogąc pogodzić się ze stratą najbliższych mu osób, pragnął osiągnąć nieśmiertelność przy pomocy miejscowego szarlatana.

Dzieło Mahfuza to opowieść o ludzkich pragnieniach, słabościach i namiętnościach, które od wieków pozostają niezmienne. Język sagi jest wyważony i oszczędny, a jednocześnie plastyczny. Dzięki temu czyta się ją lekko, nie chcąc jednocześnie, by zbyt szybko się skończyła.

Moja ocena: 5/6

niedziela, 5 lutego 2012

Sahib – Nenad Veličković


Epistolarna powieść Veličkovicia, pisana lekkim i pełnym humoru językiem, to na pierwszy rzut oka obraz Bośni kilka lat po wojnie bałkańskiej. Jej bohaterem jest Anglik, tytułowy Sahib, pracownik międzynarodowej organizacji humanitarnej. Swoje wrażenia opisuje w listach do partnera. Oprócz typowych opowieści o pracy odnotowuje w nich różnice kulturowe, które zadziwiają go, bawią, a nieraz bulwersują (jak np. to, że otwarcie rozmawia się o wysokości pensji). Według jego relacji Bośnia jest krajem nadal niebezpiecznym, bo zaminowanym. Bośniaccy parlamentarzyści całymi dniami debatują nad drobiazgami bez znaczenia, a natychmiast dogadują się wyłącznie w sprawie immunitetu (s. 76). Kobiety przedwcześnie się starzeją, bo cały trud wychowania dzieci, przy jednoczesnej pracy zarobkowej, spada na ich barki. Edukację prowadzi się w przepełnionych klasach (po trzydzieścioro pięcioro dzieci zamiast piętnastu). Program lokalnej telewizji składa się z serwisu informacyjnego o wpół do ósmej, kłótni w miejscowym studiu, kilku reklam i telenoweli (s. 115). Przede wszystkim jednak Bośnia jest krajem, gdzie emerytom nie wystarcza środków na zaspokojenie podstawowych potrzeb, a ludzie wykształceni pracują znacznie poniżej swoich kwalifikacji. Mimo to wciąż zachowują godność, a nawet ośmielają się wypowiadać krytycznie o zachodniej kulturze, co bohatera powieści mocno drażni. Wprawdzie od początku uważał Bośnię za prowincję i odnosił się do jej mieszkańców w lekceważący sposób, z czasem jednak jego stosunek do nich stał się jawnie pogardliwy: nieustannie się dziwię, widząc, że miejscowi uważają nas za równych sobie. Minie jeszcze dużo czasu, zanim do nich dotrze, że nie trzeba być czarnym, żeby być niewolnikiem (s. 103). Nie jest w tym odosobniony, podobnie zachowują się pozostali pracownicy organizacji. I tak „Sahib” pomału okazuje się powieścią o tym, jak bogate kraje traktują biedniejsze państwa, co dobrze puentuje następujący cytat: kilka krajów rozwiniętych sprzedaje broń tym nierozwiniętym, które niszczą się nawzajem, a wtedy te rozwinięte odbudowują nierozwinięte za pomocą swoich przestarzałych technologii, biorąc w zamian surowce, energię bądź tereny pod bazy wojskowe (s. 115).
Książka należy do gatunku czytanych lekko i szybko, ale na długo zapadających w pamięć. Warto.

Moja ocena: 5/6