środa, 30 czerwca 2010

Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek - Mary Ann Shaffer, Annie Barrows


Urocza, zabawna i ciepła – to bardzo trafne określenia tej epistolograficznej powieści, choć opowiada ona o niełatwych czasach. Tytułowe Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek powstało z potrzeby chwili. Skupiło ludzi, którzy znali się od lat, ale nie łączyły ich bliższe relacje. Z czasem jednak stali się bliskimi przyjaciółmi, a Stowarzyszenie pomogło im oderwać się na chwilę od przykrej codzienności i przetrwać trudy wojny. Wielu z nich wcześniej nie czytało systematycznie, zapewne dlatego z początku opowiadali o przeczytanych lekturach chłodno i rzeczowo. Z czasem jednak spotkania klubu przerodziły się w pełne emocji dyskusje. Jego członkowie nie wahali się śmiało wypowiadać swoich opinii o takich dziełach jak „Rozmyślania” Marka Aureliusza (Nuda maruda i tyle, ten Marek Aureliusz. W kółko bajdurzy, co zrobił, a czego nie zrobił. [s. 160]) czy też antologia w wyborze irlandzkiego noblisty (Wiersze wybrał gość nazwiskiem Yeats, kompletnie bez sensu! Kto to w ogóle jest i co on wie o poezji? [s. 72]).

Autorkom świetnie udało się pokazać, jak czytanie książek może zbliżyć ludzi, ale też z jakich powodów po nie sięgają – ambicjonalnych (Mój najlepszy przyjaciel, jeszcze z lat dziecinnych, zadziera nosa, bo coś przeczytał, a ja nie [s. 159]), aby zdobyć kobietę (Kobiety lubią poezję. Wystarczy szepnąć gładkie słówko, a miękną jak wosk i tylko mokra plama zostaje [s. 70]), albo po prostu dla poprawy humoru [s. 53].

Nie mniej istotnym wątkiem powieści jest okupacja niemiecka Wysp Normandzkich. Początkowo wiązało się to z pewnymi niedogodnościami życia codziennego. Z czasem jednak mieszkańcy Guernsey zaczęli odczuwać takie jej konsekwencje jak głód, brak środków czystości, rekwirowanie domów czy wysyłanie do obozów koncentracyjnych, co spotkało m.in. jedną z głównych bohaterek tej opowieści.

Postacie pojawiające się w tej książce są nakreślone żywo, z humorem i dużą dozą sympatii. Dzięki nim Guernsey jawi się jako przyjazne człowiekowi miejsce, które chciałoby się jak najszybciej odwiedzić. Warto też wspomnieć, że książka ma ładnie skomponowaną okładkę w przepięknym kolorze przydymionego błękitu. To lektura lekka i przyjemna, ale nie błaha. Polecam serdecznie!

Moja ocena: 5/6

niedziela, 20 czerwca 2010

Dziennik irlandzki - Heinrich Böll


Heinrich Böll pierwszy raz przyjechał do Irlandii za namową Grahama Greena. Wraz z rodziną zatrzymał się w domku letniskowym na wysepce Achill, na zachodzie kraju. Kilka lat później kupił tam stary rybacki dom, w którym spędzał wakacje z żoną i dziećmi, pisał i odpoczywał. „Dziennik irlandzki” zawiera osiemnaście opowiadań stworzonych na podstawie obserwacji życia na Zielonej Wyspie. Edycję z 2007 roku zdobią świetne fotografie Joanny Gromek-Illg, która blisko pięćdziesiąt lat po wydaniu „Dziennika...” pojechała śladami Bölla, i odnalazła taką Irlandię, jaką opisał. Jej autorstwa jest też posłowie z wieloma interesującymi informacjami.

„Dziennik irlandzki” to niewielka objętościowo książeczka (146 stron), a zaskakuje bogactwem i różnorodnością tematów. W Irlandii opisywanej przez Bölla policjant zatrzymujący samochód do kontroli drogowej rozmawia z kierowcą o tym, jaka była pogoda w dni, gdy rodziły im się wnuki, a jaka, kiedy żonie jednego z nich wyrwano ząb trzonowy. Seans w kinie, wyznaczony na godzinę dwudziestą pierwszą, rozpoczyna się wówczas, gdy zbiorą się wszyscy księża, miejscowi i letnicy; a zbierają się niespiesznie, bo przecież „kiedy Pan Bóg stworzył czas – stworzył go dosyć dla wszystkich”. Irlandia w tamtym okresie była krajem biednym, pełnym opustoszałych wiosek i domów wystawionych na sprzedaż, krajem, z którego wielu musiało emigrować w poszukiwaniu pracy. A jednak Irlandczycy zachowywali pogodę ducha, kwitując niemiłe zdarzenia zwrotem „mogło być gorzej” lub „nie martwiłbym się tym”.

Zachwyciły mnie szczególnie dwa opowiadania. Pierwsze to „Mayo – God help us”. Böll, nie mogąc z powodu wczesnej godziny wymienić pieniędzy w kantorze, był już zdecydowany wynająć pokój w hotelu i czekać na ranny pociąg do Westport następnego dnia. Zawiadowca stacji Dublin wyliczył, że pobyt w hotelu będzie kosztował tyle samo co podróż pociągiem, i zaoferował rodzinie Böllów przejazd na kredyt. Na miejscu zaś okazało się, że w Westport nie można wymienić pieniędzy, i trzeba je w tym celu przesłać do Dublina... Drugim opowiadaniem jest „Jeśli Seamus chce się napić...” – kwintesencja irlandzkiego humoru, absolutne mistrzostwo, którego nie da się streścić; trzeba przeczytać.

Czytam tę książkę od kilku dni, wracam do poszczególnych fragmentów – i wciąż mam wrażenie, że jej tak naprawdę nie przeczytałam; że umknęło mi zbyt wiele, że nie doceniłam należycie jej walorów, piękna języka. W pełni zasługuje na nadane jej miano „najmniejszego arcydzieła świata”.

Moja ocena: 6/6

środa, 9 czerwca 2010

Miłość i jej następstwa - Sulaiman Addonia


  1. Co ja mam w sobie takiego, że mężczyzna na mój widok musi zapłonąć występną żądzą? Z jakiej racji mam się przejmować, czy on skończy w niebie czy w piekle, dlaczego muszę cierpieć przez jego słabość? Jestem tylko kobietą, kobietą, która chce być wolna. (s. 270)
Historia rozgrywa się w Arabii Saudyjskiej końca XX wieku. W kraju, gdzie mężczyzni i kobiety żyją w dwóch odrębnych światach, młody imigrant Naser spotyka dziewczynę, która wyznaje mu miłość. Początkowo kontaktują się za pomocą listów upuszczanych przez dziewczynę; z czasem znajdują sposób, aby się spotykać. W miarę jak ich uczucie się rozwija, zaczynają marzyć o wspólnym życiu gdzieś, gdzie oboje byliby wolni. Decydują się podjąć ryzyko i spróbować spełnić to marzenie.

To opowieść o niesamowitej sile miłości, która potrafi przezwyciężyć wszystkie przeszkody i pokonać wszelkie bariery. Miłość to siła nadprzyrodzona, tak jak księżyc, słońce i grawitacja. Nie powstrzyma jej żaden człowiek, nawet najpotężniejszy i najbardziej bezwzględny. (s. 212)
To także obraz życia w bogatym państwie, które stwarza wiele możliwości, ale tylko swoim obywatelom. Imigranci nie mają możności zdobycia dobrej pracy, zamknięte są przed nimi uniwersytety. Każdy imigrant musi mieć swojego kafila - opiekuna biorącego zań odpowiedzialność. Kafil zyskuje w ten sposób władzę nad człowiekiem, za którego poręczył, i często to wykorzystuje, dopuszczając się nadużyć. Los imigranta skazanego na nisko płatne posady, uzależnionego od kafila, wykorzystywanego, jest ciężką walką o przetrwanie.

Świat kobiet jest niemal całkowicie zamknięty przed mężczyznami. O tym, jak ma wyglądać ich życie, decydują ojcowie, później mężowie. Los ukochanej Nasera dzieli wiele kobiet w tym kraju. Fiore jest tajemnicą - niewiele o niej wiadomo oprócz tego, że chciałaby być fotografem, a czytelnik do końca nie poznaje jej prawdziwego imienia. Ale jest też feministką, która czyta zakazane książki, i która miała odwagę zawalczyć o miłość, o mężczyznę, którego pokochała. Ponadto autorowi udało się pokazać, że ograniczenie swobody kobiet jest również ograniczeniem swobody mężczyzn. Te same religijne nakazy, które każą kobietom zakrywać się abajami i zabraniają rozmawiać z mężczyznami, skazują tych ostatnich na przebywanie tylko we własnym towarzystwie - przynajmniej dopóki się nie ożenią.

Ta opowieść przykuwa uwagę już od pierwszych zdań i wywołuje żywe emocje. Czyta się ją jednym tchem. Biografia autora częściowo pokrywa się z losami Nasera, co pozwala wnioskować, że świetnie zna on realia, które opisuje. Im bardziej zagłębiałam się w tę historię, tym częściej zastanawiałam, jaki będzie jej finał. Nie chciałam, aby skończyła się źle, ale cukierkowy happy end też byłby nie do przyjęcia. Nie zdradzę zakończenia, ale myślę, że jest wiarygodne. I jeszcze jedno - ostatnie zdanie w tej książce. Wyrwane z kontekstu jest banałem. Jako puenta tej opowieści ma ogromną siłę.

Moja ocena: 6/6