Naczytawszy się opinii dalekich od entuzjazmu, przystąpiłam
do lektury Sezonu burz bez wygórowanych oczekiwań. I może to jest najlepszy
sposób, by tę książkę właściwie ocenić – i docenić. Fakt, iż nie jest ona
ściśle powiązana z sagą o wiedźminie to duży plus; saga jest dziełem znakomitym
i skończonym, nie wymagającym żadnych uzupełnień czy ciągów dalszych. Natomiast
opowiadania pozostawiły niedosyt, dlatego wiadomość, że Sapkowski opisał
wcześniejsze losy Geralta, bardzo mnie ucieszyła.
Sezon burz jest rozwinięciem wątku zasygnalizowanego w
opowiadaniu Coś więcej. Wielbiciele wiedźmińskiego cyklu znajdą w tym tomie
wszystko, do czego pisarz przyzwyczaił czytelników: wartką i frapującą akcję,
soczysty język, błyskotliwe dialogi, humor, odwołania do popkultury i
współczesności. Zapowiedź bitwy pod Sodden, a także przewijające się postaci
Vysogoty z Corvo czy Nimue zdążającej do szkoły czarodziejek, zgrabnie łączą
najnowszą powieść Sapkowskiego z sagą. Być może nie u wszystkich wywoła ona
takie emocje jak wcześniejsze części, ja jednak czytałam ją z równą
przyjemnością i zaangażowaniem. Żal mi tylko dwóch rzeczy. Po pierwsze: że
Sezon burz powstał po tak długiej przerwie. Przez ten czas uleciały gdzieś
entuzjazm i zachwyt, z jakimi pochłaniałam sagę. Po drugie: że nie mogłam się
znaleźć na aukcji u braci Borsodych. Z wielkim ukontentowaniem nabyłabym
wówczas starożytny dzwonek krasnoludzkiej roboty.