Kolejna lektura przeczytana z inspiracji Klubu Czytelniczego. Sięgnęłam po nią bez przekonania, bez większych oczekiwań – i ku
własnemu zaskoczeniu wsiąkłam od pierwszej strony. W swoim dzienniku autor
opisuje życie na Północy, a także kulturę Karelii jako klucz do zrozumienia
Rosji. Fragmenty dotyczące m.in. skomorochów, naukowca Nikołaja
Oziereckowskiego, poety Nikołaja Klujewa czy wreszcie pisowni nazwy Jeziora
Oniego są pełne ciekawostek, wnikliwe, poparte długimi poszukiwaniami w
bibliotecznych księgozbiorach. Dla osób interesujących się literaturą i kulturą
rosyjską to książka nie do pominięcia.
Karelia z dzienników Wilka ma dwa oblicza. Z jednej strony
jest to obszar wyludniony, o surowym krajobrazie, pełen rozpadających się,
opuszczonych domów. Każdy dzień jest walką o przetrwanie, a niezbyt poważny
problem zdrowotny może zakończyć się tragicznie. Ponadto jest to region
zagrożony degradacją – miejscowi wyrzucają śmieci gdzie popadnie, rabunkowo
wycinane są lasy. Wydobywa się tam szungit, a pod koniec XX wieku odkryto
ogromne złoża wanadu i uranu.
Z drugiej – jawi się jako miejsce ciche i spokojne, gdzie
można żyć zdrowo, zgodnie z rytmem natury. Podstawą diety jest to, co się
wyhoduje w ziemi, złowi w jeziorze lub znajdzie w lesie. I mimo ciężkiej pracy,
jaką trzeba wykonać, żeby przeżyć, jest czas na kontemplację otaczającej
przyrody, na refleksję, wsłuchiwanie się w siebie. Z dala od miejskiego zgiełku
nabiera się dystansu – do życia w Europie, do wypaczonego obrazu świata
kreowanego przez media.
Rozpoczynając lekturę pomyślałam „szkoda, że nie ma zdjęć”.
Ale Mariusz Wilk opisuje Karelię tak pięknym, poetyckim i obrazowym językiem,
że one są w ogóle niepotrzebne. Stosowane przez autora rusycyzmy, archaizmy, a
niekiedy składnia charakterystyczna dla rosyjskiego wydają się najwłaściwszym
sposobem wyrażenia tego, co chce przekazać. „Dom nad Oniego” to książka do
powolnego czytania i wielokrotnych powrotów, delektowania się barwnym i bogatym
językiem (nieraz trzeba zajrzeć do słownika) i plastycznymi opisami,
skłaniająca do przemyśleń. Chętnie dowiedziałabym się więcej o życiu codziennym
na rosyjskiej prowincji – tu pozostał lekki niedosyt, będący jednocześnie
zachętą do sięgnięcia po kolejne części „Dziennika północnego”. Dla mnie to
odkrycie roku.
Moja ocena: 6/6