sobota, 18 czerwca 2011

Uzbierało się...

Wziąwszy sobie do serca radę Maioofki, aby dzielić się swoim szczęściem, prezentuję niniejszym powody do szczęścia, jakie przybyły mi w ciągu ostatnich tygodni. Co prawda poprzedni stosik ciągle jeszcze nieprzeczytany (uporałam się zaledwie z dwiema książkami, trzecia smętnie czeka na dokończenie), jednak ten temat pomijamy godnym milczeniem i udajemy, że nic o tym nie wiemy. Od dołu:


Józef Baran Rondo – tak mnie zachwyciły te wiersze, że natychmiast po przeczytaniu nabyłam własny egzemplarz
Asia i Edi Pyrek Ale o co chodzi? – trzy fascynujące podróże w przeszłość Portugalii, Irlandii (!) i Turcji
James Herriot Jeśli tylko potrafiłyby mówić i To nie powinno się zdarzyć – uwielbiam przeceny w Matrasie
Dawid Rosenbaum Zapachy miast – wreszcie mogę wyrzucić stare „Bluszcze”
Anne Fadiman Ex libris. Wyznania czytelnika – przeczytane kilka lat temu; gdy zobaczyłam to przepiękne wznowienie, nie mogłam się oprzeć
C. S. Lewis Cztery miłości i Chrześcijaństwo po prostu – to chyba będzie lektura na jesień
Kathryn Stockett Służące – amerykańskie południe i silne kobiety; więcej nie było mi trzeba

Zdjęcie zrobiłam już jakiś czas temu, a w międzyczasie zaczął rosnąć kolejny stos... Z całą pewnością na brak wyboru nie mogę narzekać.

czwartek, 16 czerwca 2011

Nowe przygody Mikołajka – René Goscinny, Jean-Jacques Sempé


Cykl o Mikołajku czytałam jako nastolatka, a później kilkakrotnie do niego wracałam (i wracam do dziś). Za każdym razem bawiłam się przy czytaniu wyśmienicie, śmiejąc do łez. Dlatego z radością powitałam wiadomość, że ukażą się kolejne tomy. Będąc ostatnim razem w bibliotece wreszcie trafiłam na „Nowe przygody Mikołajka” i bez wahania ściągnęłam opasłe tomisko z półki. Niestety powroty nie zawsze są udane... tak jest i w tym przypadku.
Niby pomysły były obiecujące (golenie misia maszynką taty, przeprowadzka Kleofasa, wizyta w zoo i w cyrku, zakładanie bandy, wizyta Mikołajka u taty w pracy, obiad rodzinny w restauracji itp. itd.), niby czytało mi się lekko i bez wstrętu, ale na osiemdziesiąt opowiastek serdecznie śmiałam się tylko przy trzech (Plask plask, Trąbka, Jak dorosły). Owszem, w innych rozdziałach jest i humor, i celne puenty, ale to jednak nie to co we wcześniejszych książkach z cyklu. Chyba nie bez powodu te historyjki przeleżały tyle lat w szufladzie... Dodatkowo lekturę psuje brak chronologii, np. Jadwinia, sąsiadka Mikołajka, pojawia się już w pierwszej opowieści, ale o tym, jak państwo Courteplaque się sprowadzali, czytelnik dowie się dopiero w połowie książki. Bronią się jedynie rysunki Sempé’go, nieodmiennie zabawne. Generalnie zawiodłam się, bo i spodziewałam czegoś więcej. Mikołajek śmieszyć powinien, i basta. No bo co w końcu, kurczę blade!

Moja ocena: 3/6

niedziela, 12 czerwca 2011

Sekretne życie pszczół – Sue Monk Kidd


Ekranizację oglądałam, gdy tylko weszła do kin, książkę udało mi się wypożyczyć dopiero teraz. Bałam się trochę, że okaże się czytadłem, na szczęście te obawy okazały się przesadzone. To ciepła i urzekająca, lecz nie przesłodzona opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości, swoich korzeni, a jednocześnie wiarygodny psychologicznie zapis dorastania czternastoletniej dziewczyny.

Lily Owens mieszka z nieczułym i brutalnym ojcem oraz czarnoskórą nianią Rosaleen. W wieku czterech lat straciła matkę. Jako pamiątki po niej zostały rękawiczki, zdjęcie oraz obrazek Czarnej Madonny z napisem „Tiburon, Kar. Płd.”, które dziewczynka odnalazła na strychu i pieczołowicie skrywa przed ojcem. Kiedy Rosaleen wpada w kłopoty, razem z Lily uciekają do Tiburonu. Tam trafiają do sióstr Boatwright prowadzących pasiekę. Wyrabiany przez nie miód jest sprzedawany w słoikach opatrzonych nalepkami z Czarną Madonną. Uciekinierki podejmują pracę u sióstr w zamian za jedzenie i dach nad głową. Pod czujnym okiem August Boatwright Lily uczy się pszczelarstwa, przeżywa pierwszą miłość i nabiera sił, aby zmierzyć się z prawdą o swojej matce i sobie samej. To, czego się dowiaduje, pozwala jej też zrozumieć ojca.

Tłem tej historii są lata sześćdziesiąte XX wieku, kiedy to podpisano ustawę o prawach obywatelskich, pozwalającą czarnoskórym Amerykanom głosować w wyborach. Dlatego problem rasistowskich zachowań jest równie istotnym wątkiem co dorastanie Lily. Ale jest to także opowieść o sile kobiet, mężnie stawiających czoło przeciwnościom losu i akceptujących życie takim, jakie jest. A także o tym, jak zawiedzione nadzieje mogą zmienić człowieka. I choć znalazłam w niej kilka potworkowatych zdań („z mojego serca wystrzeliła mała gałązka smutku”, „na jej plecach wyrósł wielki garb milczenia”), to jednak stawiam książce wysoką ocenę – za przekonujące postaci, optymistyczne przesłanie, humor oraz za trafiającą w sedno definicję autostopu: „stajesz przy drodze z podniesionym kciukiem i ktoś się w końcu nad tobą lituje” (s. 52).

Moja ocena: 5,5/6

wtorek, 7 czerwca 2011

Karty na stół – Agatha Christie


Pan Shaitana, człowiek o diabolicznym wyglądzie i specyficznym poczuciu humoru, zaprasza Herkulesa Poirota na obiad. Uprzedza detektywa, że jego gośćmi będą również ludzie, którym udało się popełnić zbrodnię doskonałą. Oprócz czworga podejrzanych na przyjęciu obecnych są również cztery osoby związane z wymiarem sprawiedliwości -  nadinspektor Battle, pułkownik Race, pisarka Ariadna Oliver oraz sam Poirot. Przy stole toczy się rozmowa na temat sposobów popełniania morderstw, a pan domu czyni znaczące uwagi. Po obiedzie goście zasiadają do stolików brydżowych rozstawionych w dwóch pokojach, Shaitana zaś odpoczywa w fotelu przed kominkiem. Krótko po północy część osób zamierza rozejść się do domów, i wówczas okazuje się, że gospodarz padł ofiarą morderstwa... Nikt poza czworgiem brydżystów nie wchodził do pokoju. Za to każda z tych osób miała sposobność i powód, aby popełnić zbrodnię...

To idealna lektura dla tych, którzy lubią wiedzieć tyle samo co prowadzący śledztwo, i samodzielnie dedukować. Dodatkowym smaczkiem uprzyjemniającym czytanie jest żart literacki. Jedna z uczestniczek feralnego obiadu to pisząca kryminały i powieści sensacyjne pani Oliver, autorka m.in. „Nocy w bibliotece” (sic!). Z jej postacią wiąże się wiele komicznych sytuacji i scen, jak choćby ta, w której pani Oliver ujawnia swoją receptę na dobry kryminał: Chodzi tylko o to, by było dużo trupów! Jeśli historia staje się odrobinę nudna, można ją ożywić znajdując następną ofiarę. Ktoś zamierza coś wyznać i właśnie wtedy zostaje zabity. To ma zawsze powodzenie. (...) Czytelnicy lubią niewykrywalne trucizny, głupich inspektorów policji, dziewczyny związane w piwnicach, w których wydobywa się gaz albo zalewa je woda (to doprawdy bardzo kłopotliwy sposób zabijania), i bohatera, który gołymi rękami może załatwić w pojedynkę siedmiu łajdaków. (...) Żałuję tylko, że zrobiłam swojego detektywa Finem. Nie wiem nic o Finach i wciąż dostaję z Finlandii listy wytykające mi, że zrobił on coś nieprawdopodobnego.

Niemal na samym początku wytypowałam mordercę, z każdym kolejnym rozdziałem utwierdzając się w przekonaniu, że tym razem odgadłam... Oczywiście nie trafiłam; nie tracę jednak nadziei, że kiedyś mi się to uda. Muszę jednak przyznać, że tym razem autorka, niby to podkpiwając z kryminałów i ich czytelników (i z samej siebie?...), po mistrzowsku wywiodła mnie w pole, bo mordercą rzeczywiście okazała się osoba, której absolutnie bym o to nie podejrzewała.
Dodam jeszcze tylko, że „Karty na stół” powstały w 1936 roku, zaś „Noc w bibliotece” Christie wydała w 1942 r. :-)

Moja ocena: 5/6