Czytając w sieci artykuł poświęcony Michalinie Wisłockiej,
natknęłam się na informację, iż oprócz słynnego poradnika popełniła ona również
książki wspomnieniowe, opisujące dzieciństwo i wczesną młodość. Wiedząc, że
autorka Sztuki kochania miała interesujące życie, a ponadto była osobą
bezpośrednią i z poczuciem humoru, czym prędzej wyruszyłam na biblioteczne
łowy. Przyniosłam do domu ładnie wydany tytuł, z przyjemnością przejrzałam
opatrzone zabawnymi komentarzami fotografie i przystąpiłam do lektury, wiele
sobie po niej obiecując.
Poddałam się w okolicach osiemdziesiątej strony. Wisłocka
oparła swoje wspomnienia na prowadzonych przed wojną pamiętnikach, albumie ze
zdjęciami oraz obfitej korespondencji prowadzonej z późniejszym mężem, towarzyszących
jej podczas wszystkich przesiedleń i wojennej tułaczki. Książka składa się
głównie z przytoczonych w całości listów, których czytanie na dłuższą metę
okazało się nużące, a ze względu na ich osobisty charakter – chwilami
kłopotliwe. Dalece korzystniejszym zabiegiem byłoby odtworzenie na ich
podstawie wydarzeń z tamtych lat, i przytoczenie tylko pewnych fragmentów
korespondencji. Nastawiłam się na opowieści gimnazjalne i licealne, opisy szkolnych
wybryków, wyjaśnienie, skąd się wzięły zainteresowania naukowe autorki, obraz
życia przed wojną. To wszystko w książce jest, ale wyszukiwanie tych fragmentów
przypomina wydłubywanie nielicznych rodzynków z zakalcowatego ciasta. Mimo
wszystko żal mi było porzucić tak dobrze zapowiadającą się lekturę,
przekartkowałam więc do końca. Dzięki temu poznałam opinię Wisłockiej o Dziewczętach z Nowolipek, historię pewnej spowiedzi (bardzo przypominającej
moje własne doświadczenie sprzed wielu lat) oraz wydarzenia z pierwszych
miesięcy wojny. Zamknęłam książkę z uczuciem głębokiego niedosytu. Wielka,
wielka szkoda.
Moja ocena: 2/6