Dom, postawiony przy głównej ulicy nadmorskiego miasta, miał ochronić Hildegard i jej rodzinę przed wszelkim złem przychodzącym z zewnątrz. Ale tak się nie stało. Wojna zabrała najpierw męża Hildegard, a potem jej synów. Po jej zakończeniu zaczęto przesiedlać dotychczasowych mieszkańców, a na ich miejsce przybyli nowi. Hildegard czeka jeszcze na swoich bliskich, a w jej domu zamieszkuje Małgorzata wraz z synem. Zrazu pomiędzy kobietami panuje wrogość - nie rozmawiają ze sobą, próbują ignorować obecność tej drugiej. Sytuacja zmienia się, gdy zachoruje syn Małgorzaty.
Powieść podzielona jest na trzy części, które można by zatytułować kolejno - "Dom Hildegard", "Dom Hildegard i Małgorzaty", "Dom Małgorzaty". Wedle słów autorki jest to "zapis-kronika narodzin szacunku, tolerancji; uczenia się drugiego człowieka; dostrzegania tego wszystkiego, co dla niego ważne". Ale również opowieść o tym, jak mocno ludzie przywiązują się do swoich miejsc na ziemi, wrastają w nie. I o tym, że to, co ich dzieli, często przychodzi z zewnątrz; połączyć zaś może wspólnota doświadczeń, uczuć.
Powieść napisana jest pięknym, poetyckim językiem. Początkowo nie mogłam przyzwyczaić się do rytmu tej prozy, później czytałam wolniej, nie chcąc rozstawać się z książką. Mam jednak wrażenie, że ostatnia część, rozgrywająca się po wyjeździe Hildegard, jest zbyt okrojona. Dalsze losy Małgorzaty i jej rodziny, rozgrywające się na przestrzeni kilkudziesięciu lat, są ledwie naszkicowane. Przez to historia, która rozwijała się niespiesznie, kończy się zbyt szybko - a szkoda.
Moja ocena: 5,5/6
nothing to do with
6 lat temu