wtorek, 27 września 2011

Biblioteka cieni – Mikkel Birkegaard


Nie odnotowywałam dotąd książek, których nie doczytałam do końca. Ponieważ tym razem chodzi o lekturę wyzwaniową, czuję się w obowiązku napisać kilka słów. Przede wszystkim pomysł Stowarzyszenia Lektorów – ludzi umiejących wpływać na innych poprzez głośne czytanie – wydał mi się sztuczny i naciągany (dobry aktor może osiągnąć identyczny efekt). Następnie autor wystawił moją cierpliwość na jeszcze większą próbę, dzieląc stowarzyszenie na lektorów (nadawców) i odbiorców potrafiących kontrolować czytających ludzi, odbierających obrazy, jakie lektura wywołuje w ich umysłach i wzmacniających wrażenia czytelników (???...). Książka jest przeładowana niepotrzebnymi informacjami, niczego niewnoszącymi do fabuły. Do tego bohaterowie zachowują się niekiedy dziwacznie (nieuzasadnione chichoty, sprawdzanie ni z tego, ni z owego, czy ktoś ich nie śledzi itp.), co obudziło we mnie podejrzenie, że Stowarzyszenie Lektorów może być po prostu grupą wariatów. To wszystko plus moja alergia na zdarty do cna motyw władzy nad światem (wspomniany w okładkowej notce) spowodowało, że poddałam się ostatecznie na 124 stronie, choć miałam ochotę rzucić książką dużo wcześniej. Pomysł może nie jest zły, lecz z pewnością niedopracowany; wygląda to tak, jakby autor zapisywał wszystko, co mu przyszło do głowy. Być może jest to lepszy materiał na film (á la Kod da Vinci) niż na książkę. Kolejne lektury wyzwaniowe będę dobierać znacznie uważniej, nie zdając się już na przypadek.
Moja ocena: 1/6

niedziela, 25 września 2011

Murzyn – Tatjana Gromača


Książka o niewielkiej objętości, zaskakująca bogatą treścią. Skrawki wspomnień, z których jest zbudowana, składają się na opowieść o dzieciństwie, dorastaniu, wojnie na Bałkanach i życiu po niej. Dzieciństwo głównej bohaterki upłynęło na wsi. Było szczęśliwe, choć jej rodzice nie zawsze potrafili się porozumieć; do tego spory wpływ na wychowanie dziewczynki miała surowa babka. Przeciwwagą dla tej surowości była czułość, jaką okazywali wnuczce dziadkowie ze strony matki. Granicę między dzieciństwem a dorosłością wyznaczyła pierwsza miłość o posmaku zakazanego owocu. Bohaterka obdarzyła uczuciem mężczyznę znacznie starszego od siebie, czego jej rodzice nie umieli zaakceptować. Później było życie studenckie – mieszkanie na stancjach, niedojadanie, podkradanie w sklepach, spotkania towarzyskie zakrapiane alkoholem. I wojna, która wybuchła, gdy dziewczyna zaczęła studiować. Wojna rozdzielająca kochanków, stawiająca rodziny po przeciwnych stronach. Ludzie, którzy wiele lat żyli obok siebie, nagle stali się wrogami, ale w sposób dziwny, sztuczny, niejako narzucony odgórnie. Podziały te utrzymywały się jeszcze po zakończeniu konfliktu. W szkołach przy nazwiskach dzieci odnotowywano ich pochodzenie, zaś dziewczyna wraz z rodzicami nie mogła odwiedzać babci w szpitalu, ponieważ byli „obywatelami wrogiego państwa”.
Ta opowieść jest tak gęsta od rozmaitych wątków, porusza tak wiele kwestii, że nie sposób o wszystkich napisać. Autorka celowo pozostawiła swoich bohaterów bezimiennymi – ich losy mogą być udziałem wielu Europejczyków. Piękna i oszczędna proza, bez jednego niepotrzebnego zdania. Znakomita.

Moja ocena: 5,5/6

sobota, 17 września 2011

Na granicy – Brian McGilloway


Zasadniczymi cechami dobrego kryminału są świetnie skonstruowana intryga oraz wyrazista postać prowadzącego śledztwo. Na granicy McGilloway’a ma je obie. Detektyw Benedict Devlin budzi sympatię, bo jest zwyczajnym facetem. To trzydziestoparoletni, doświadczony policjant, któremu jednak zdarza się zagalopować i strzelić gafę, bądź też stracić panowanie nad sobą, gdy podejrzany gryzie go w rękę. Prywatnie jest ojcem dwójki małych dzieci i przykładnym mężem, aczkolwiek wrażliwym na kobiece wdzięki. To ostatnie przysparza mu kłopotów, gdy w jego życie ponownie wkracza dawna sympatia, Miriam Powell. Devlin stara się godzić pracę z obowiązkami wobec rodziny, co bywa trudne, gdy zbrodnia wydarza się tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Właśnie wtedy na granicy między Republiką Irlandii a Irlandią Północną zostaje znalezione ciało nastolatki, zaś kilka dni później – zwłoki mężczyzny w spalonym samochodzie. Początkowo wydaje się, że to dwie odrębne sprawy. Jednak złoty pierścionek, który miała na palcu dziewczyna, okazuje się tropem prowadzącym do niewyjaśnionego zaginięcia kobiety, jakie miało miejsce ponad dwadzieścia lat wcześniej. W trakcie śledztwa wychodzi na jaw, że w sprawę może być zamieszany szef Devlina, nadinspektor Costello... Fabuła trzyma w napięciu aż do dramatycznego i zaskakującego finału. Lekki, potoczysty styl sprawia, że książkę czyta się płynnie i nie chce odłożyć choćby na chwilę.
Moja ocena: 5/6

sobota, 3 września 2011

Na plaży Chesil – Ian McEwan


Byli młodzi, wykształceni, w noc poślubną oboje bez doświadczenia w „tych sprawach”, i żyli w epoce, w której rozmowa o problemach seksualnych była po prostu niemożliwa (s. 9) – w tym rozpoczynającym powieść zdaniu zawarta jest nie tylko zapowiedź dramatu, ale i treść książki. Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że to jedynie opowieść o nocy poślubnej, która – nie zdradzę tu żadnej tajemnicy – zakończyła się fiaskiem. To przede wszystkim studium związku dwojga ludzi u progu dorosłości. Florence i Edward potrafią rozmawiać na różne tematy, ale nie o tym, co najistotniejsze i co ich obojga dotyczy. Łączy ich uczucie, ale nie ma w tej relacji szczerości, otwartości, porozumienia. Czy to skutki zimnego wychowu, kultury tamtych czasów i zasad, jakie im wpojono? W dużym stopniu na pewno. Ale główną przyczyną jest niedojrzałość obojga. To ona każe im tłumaczyć i usprawiedliwiać każde zachowanie, przedkładać konwenanse nad to, czego sami chcą. Edward chce uniknąć zaskoczenia kelnerów, dlatego nie przerwie kolacji, chociaż ma wielką ochotę zabrać Florence na plażę. Florence nie przyzna się do swoich obaw, bo sądzi, że przyjmując rolę żony automatycznie zgodziła się na wszystko, czego oczekuje od niej Edward. Nic dziwnego zatem, że zamek, który się zaciął w sukience, jest przeszkodą nie do przebycia, a nie zwykłą złośliwością rzeczy martwej, którą należy potraktować z humorem. Nic dziwnego, że w kryzysowej sytuacji do głosu dochodzą źle pojęta ambicja i urażona duma, a brakuje wyrozumiałości. Edward dopiero po latach rozumie, że kluczem były miłość i cierpliwość – gdyby tylko zdołał je jednocześnie okazać, obojgu udałoby się przez to przebrnąć (s. 197). Historia dość przewidywalna... a jednak od książki trudno się oderwać.

Moja ocena: 5/6