Ekranizację oglądałam, gdy tylko weszła do kin, książkę udało mi się wypożyczyć dopiero teraz. Bałam się trochę, że okaże się czytadłem, na szczęście te obawy okazały się przesadzone. To ciepła i urzekająca, lecz nie przesłodzona opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości, swoich korzeni, a jednocześnie wiarygodny psychologicznie zapis dorastania czternastoletniej dziewczyny.
Lily Owens mieszka z nieczułym i brutalnym ojcem oraz czarnoskórą nianią Rosaleen. W wieku czterech lat straciła matkę. Jako pamiątki po niej zostały rękawiczki, zdjęcie oraz obrazek Czarnej Madonny z napisem „Tiburon, Kar. Płd.”, które dziewczynka odnalazła na strychu i pieczołowicie skrywa przed ojcem. Kiedy Rosaleen wpada w kłopoty, razem z Lily uciekają do Tiburonu. Tam trafiają do sióstr Boatwright prowadzących pasiekę. Wyrabiany przez nie miód jest sprzedawany w słoikach opatrzonych nalepkami z Czarną Madonną. Uciekinierki podejmują pracę u sióstr w zamian za jedzenie i dach nad głową. Pod czujnym okiem August Boatwright Lily uczy się pszczelarstwa, przeżywa pierwszą miłość i nabiera sił, aby zmierzyć się z prawdą o swojej matce i sobie samej. To, czego się dowiaduje, pozwala jej też zrozumieć ojca.
Tłem tej historii są lata sześćdziesiąte XX wieku, kiedy to podpisano ustawę o prawach obywatelskich, pozwalającą czarnoskórym Amerykanom głosować w wyborach. Dlatego problem rasistowskich zachowań jest równie istotnym wątkiem co dorastanie Lily. Ale jest to także opowieść o sile kobiet, mężnie stawiających czoło przeciwnościom losu i akceptujących życie takim, jakie jest. A także o tym, jak zawiedzione nadzieje mogą zmienić człowieka. I choć znalazłam w niej kilka potworkowatych zdań („z mojego serca wystrzeliła mała gałązka smutku”, „na jej plecach wyrósł wielki garb milczenia”), to jednak stawiam książce wysoką ocenę – za przekonujące postaci, optymistyczne przesłanie, humor oraz za trafiającą w sedno definicję autostopu: „stajesz przy drodze z podniesionym kciukiem i ktoś się w końcu nad tobą lituje” (s. 52).
Moja ocena: 5,5/6
Słyszałam i czytałam o tej książce same pozytywne opinie i koniecznie muszę ją przeczytać:). pozdrawiam!!
OdpowiedzUsuńKasandro, zachęcam, bo warto! Również pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńJa też słyszałem o książce i z pewnością muszę ją zakupić :-)
OdpowiedzUsuńMam tak samo jak Ty co do filmu ;) Gdy go obejrzałam urzekł mnie. O książce dowiedziałam się jakiś czas temu. Jednak z pewnością ją przeczytam ;)
OdpowiedzUsuńDużo o tej książce słyszałam, ale jakoś do tej pory nie jestem przekonana do jej przeczytania... Chyba to wszystko przez ten temat segregacji rasowej, którego jakoś nie lubię. Choć z drugiej strony, "Służące", które kocham miłością bezgraniczną poruszają właśnie tą tematykę:) Może się skuszę w przyszłości...
OdpowiedzUsuńPiotrze, mam przeczucie, że Ci się spodoba, więc nie zwlekaj ;-)
OdpowiedzUsuńBujaczku, ja już film słabo pamiętam, chętnie bym go obejrzała jeszcze raz. Ale tak mi się kojarzy, że jest łagodniejszy niż książka.
Paulo, "Służące" jeszcze przede mną, więc trudno mi porównywać. Wydaje mi się jednak, że "Sekretne życie pszczół" może Cię zaskoczyć na plus, dlatego zachęcam do skonfrontowania zasłyszanych opinii z lekturą. Skuś się, skuś ;-)
Pozdrawiam Was ciepło!
Film jest wspaniały, poruszający - doskonałe zestawienie łagodności sióstr Boatwright, wrażliwości Lily i okrucieństwa społecznego. Byłam pod wielkim wrażeniem gry aktorskiej Queen Latifah, odtwórczyni roli Augusty.
OdpowiedzUsuńPo książkę sięgnę na pewno!
Favorino, film jest bardzo udany, ale książka pozwala lepiej zrozumieć bohaterów - jak zawsze zresztą ;-).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :-)