Pan Shaitana, człowiek o diabolicznym wyglądzie i specyficznym poczuciu humoru, zaprasza Herkulesa Poirota na obiad. Uprzedza detektywa, że jego gośćmi będą również ludzie, którym udało się popełnić zbrodnię doskonałą. Oprócz czworga podejrzanych na przyjęciu obecnych są również cztery osoby związane z wymiarem sprawiedliwości - nadinspektor Battle, pułkownik Race, pisarka Ariadna Oliver oraz sam Poirot. Przy stole toczy się rozmowa na temat sposobów popełniania morderstw, a pan domu czyni znaczące uwagi. Po obiedzie goście zasiadają do stolików brydżowych rozstawionych w dwóch pokojach, Shaitana zaś odpoczywa w fotelu przed kominkiem. Krótko po północy część osób zamierza rozejść się do domów, i wówczas okazuje się, że gospodarz padł ofiarą morderstwa... Nikt poza czworgiem brydżystów nie wchodził do pokoju. Za to każda z tych osób miała sposobność i powód, aby popełnić zbrodnię...
To idealna lektura dla tych, którzy lubią wiedzieć tyle samo co prowadzący śledztwo, i samodzielnie dedukować. Dodatkowym smaczkiem uprzyjemniającym czytanie jest żart literacki. Jedna z uczestniczek feralnego obiadu to pisząca kryminały i powieści sensacyjne pani Oliver, autorka m.in. „Nocy w bibliotece” (sic!). Z jej postacią wiąże się wiele komicznych sytuacji i scen, jak choćby ta, w której pani Oliver ujawnia swoją receptę na dobry kryminał: Chodzi tylko o to, by było dużo trupów! Jeśli historia staje się odrobinę nudna, można ją ożywić znajdując następną ofiarę. Ktoś zamierza coś wyznać i właśnie wtedy zostaje zabity. To ma zawsze powodzenie. (...) Czytelnicy lubią niewykrywalne trucizny, głupich inspektorów policji, dziewczyny związane w piwnicach, w których wydobywa się gaz albo zalewa je woda (to doprawdy bardzo kłopotliwy sposób zabijania), i bohatera, który gołymi rękami może załatwić w pojedynkę siedmiu łajdaków. (...) Żałuję tylko, że zrobiłam swojego detektywa Finem. Nie wiem nic o Finach i wciąż dostaję z Finlandii listy wytykające mi, że zrobił on coś nieprawdopodobnego.
Niemal na samym początku wytypowałam mordercę, z każdym kolejnym rozdziałem utwierdzając się w przekonaniu, że tym razem odgadłam... Oczywiście nie trafiłam; nie tracę jednak nadziei, że kiedyś mi się to uda. Muszę jednak przyznać, że tym razem autorka, niby to podkpiwając z kryminałów i ich czytelników (i z samej siebie?...), po mistrzowsku wywiodła mnie w pole, bo mordercą rzeczywiście okazała się osoba, której absolutnie bym o to nie podejrzewała.
Dodam jeszcze tylko, że „Karty na stół” powstały w 1936 roku, zaś „Noc w bibliotece” Christie wydała w 1942 r. :-)
Moja ocena: 5/6
Nie można nie pokochać tej autorki za jej inteligentne kryminały :-)
OdpowiedzUsuńPiotrze, gdybyż tak jeszcze można było od czasu do czasu rozwiązać jej zagadki... ;-)
OdpowiedzUsuńa ja nie kocham tej autorki, ba! trzymam się od jej książek naprawdę z daleka.
OdpowiedzUsuńDominiko Anno, widać nie wszyscy muszą ;-)
OdpowiedzUsuńJa tak lubię jej książki! Podoba mi się w nich, że samemu można być detektywem i pomyśleć a nie mięć wszystko wyłożone, jak karty w tytule :D
OdpowiedzUsuńMarudo, myśleć można, tylko czemu odgadnąć mordercę jest tak trudno? ;-)
OdpowiedzUsuńNie byłoby żadnej zabawy gdyby było łatwo. Uwierz mi Eireann, że przeciętnie w jednym kryminale mylę się trzy razy :P
OdpowiedzUsuńHa, a ja się staram konsekwentnie trwać przy powziętym przypuszczeniu i nie dać się zwieść. Ale i tak się nie udaje ;-)
OdpowiedzUsuń