niedziela, 16 lutego 2014

Złodziej kanapek – Andrea Camilleri



Mimo okresowego pochłaniania sporej ilości kryminałów nie czuję się znawczynią gatunku. Traktuję je jako lekki przerywnik pomiędzy bardziej wymagającymi lekturami, coś czytanego dla rozrywki. Jeżeli można przy tej okazji pogimnastykować małe szare komórki, to świetnie. Ale jeśli nie, to nie szkodzi. Nie pociągają mnie szczegółowe opisy brutalnych zbrodni ani atmosfera wywołująca ciarki na plecach i lęk przed wejściem do ciemnego pokoju. Oczekuję ciekawej akcji, bohatera, którego da się lubić, odrobiny humoru w miarę możliwości, a gdy na końcu skruszeni przestępcy wyznają wszystkie winy, grzecznie podstawiając rączki do kajdanek, jestem w pełni usatysfakcjonowana.

Komisarz Salvo Montalbano z pewnością daje się lubić. Doświadczony policjant w średnim wieku, broniący się przed awansem wszelkimi siłami, nieco zgryźliwy choleryk rzucający od czasu do czasu grubszym słowem, a przede wszystkim smakosz, który – mimo iż nie jest głodny – zawraca do restauracji, by rozkoszować się specjalnie przyrządzoną barweną, zdecydowanie budzi moją sympatię. Akcja jest ciekawie poprowadzona, a książkę czyta się szybko, głównie dzięki sporej liczbie dialogów. Humoru również nie brakuje, a to za sprawą współpracownika komisarza, Catarelli, i jego specyficznego sposobu wysławiania się. Źródłem komicznych sytuacji bywa też południowy temperament, przejawiany przez niektórych świadków. Lektura spełniła moje oczekiwania i serdecznie dziękuję Lirael za przekonanie mnie do włoskich kryminałów.

Moja ocena: 4/6

25 komentarzy:

  1. No tak, ale co z tym złodziejem? I czemu kradł akurat kanapki?:) Taka kradzież zresztą podpada wyłącznie pod wykroczenie, więc żeby od razu angażować komisarza???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Momarto, złodziej kradł kanapki, bo był głodny :-). A ponieważ komisarz się domyślił, że może być istotnym świadkiem, musiał wkroczyć do akcji - z dobrym skutkiem zresztą.

      Usuń
    2. Ja jestem taka głodna, że ukradłabym nawet kanapkę z salcesonem:( Mam jednak nadzieję, że gdy przejdę do czynów, w pobliżu będzie co najwyżej jakiś posterunkowy...

      Usuń
    3. Skoro już chcesz ryzykować, zwiń coś bardziej wykwintnego ;-) Wykonałam dziś domowy smalec (no dobra, słoninę pokroiła mama), ale aby delektować się tym specjałem muszę poczekać do jutra... ;-(

      Usuń
    4. Gdybyż było to takie proste! W związku z niezapięciem się w spodniach jestem na jakiejś okrutnej diecie i o tej porze zwinąć mogę co najwyżej marchewkę:(
      Nie dla mnie więc domowy smalec, o nie! Jeśli więc jutro dostrzeżesz braki w garnczku, nie łącz tego ze mną!:P

      Usuń
    5. Prawdę mówiąc, i mnie by się przydała podobna dieta, choć ja zwykle stosuję kupno szerszych spodni i problem znika. Z diet najbardziej odpowiada mi ta, na której był doktor Havel, czyli "rygorystycznie unikam wszystkich potraw, które mi nie smakują" ;-)

      Usuń
    6. Ja regularnie wdrażam dietę właśnie dlatego, że próbuję udowodnić światu, że można przez kilkanaście lat mieć ten sam rozmiar garderoby, ale z każdym kolejnym rokiem kosztuje mnie to coraz więcej wysiłku:(
      A tego cytatu z doktora Havla nie pamiętałam - niezwykle smakowity!

      Usuń
    7. W takim razie przyjmij wyrazy szacunku, podziwu i zawiści, bo ja jestem zbyt wygodna, żeby to komukolwiek udowadniać ;-(
      Cytat nie tylko smakowity, ale również humanitarny ;-) Zwłaszcza względem osób ze słabą silną wolą.

      Usuń
  2. Normalnie piękny cytat! Widzę, że stosuje go od lat! Od lat też nosiłam rozmiar 34-36. A potem wyjechałam do Warszawy i czar prysnął :/ Tak, że zero smalczyków, czego mi nie żal, bo to i tak wieprzowina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem czar nie prysnął ;-). A ostatnio w sprzedaży pojawił się gotowy smalczyk roślinny, ale wolałam nie sprawdzać, ile w nim jest chemii...

      Usuń
  3. Waga mi się zaśmiała szyderczo w twarz parę dni temu, więc wręcz się rozsypał o_O Obawiam się, że takie "gotowiec" to zdrowy nie będzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozwolę sobie się wtrącić, albowiem w moim bio sklepie jest gotowy smalczyk wegański o zupełnie przyzwoitym składzie, natomiast i tak ma się on nijak do tego, który niekiedy (jeśli mi się chce, a chyba przez Was zaraz mi się zachce) samodzielnie robię z białej fasoli. Nawet mój niemal wyłącznie mięsożerny mąż wcina go, aż mu się uszy trzęsą!:)

      Usuń
    2. Chaber, oj tam oj tam. Wdzięk i czar absolutnie nie zależą od wagi, obojętnie jak szydercze śmiechy by uprawiała ;-)

      Momarto, smalczyk wegański brzmi całkiem nieźle, i nie wykluczam, że po zapoznaniu się ze składem zaryzykowałabym ostrożną degustację. O ile dobrze pamiętam, to o tym z białej fasoli wspominałaś już chyba kiedyś u siebie? Zajrzałam, ale nie mogłam znaleźć ;-(

      Usuń
  4. Tia, miej wdzięk jak kuperek ciąży i czar usiłując ubrać jeansy rok temu kupione. No, zaprawdę powiadam Ci, ze u mnie to nie idzie w parze! ;)
    Momarto- a zdradzisz przepis? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eireann i Chabrze, z radością podzielę się przepisem, a jest ona tym większa, że stałam się dziś szczęśliwą posiadaczką sporej miseczki tego specjału! (wiedziałam, że tak będzie)
      Przepis jest banalnie prosty, w sieci znajdziecie sporo wariacji. Ja uważam, że ten oto jest bardzo dobry. Ze swej strony dodam tylko, że nigdy nie robiłam tego smalcu z puszkowej fasoli, zawsze ją gotowałam, a dodatkowo - uwaga! - obierałam. Jest to zdecydowanie najbardziej obrzydliwa część pracy, w jej trakcie zaczyna się przeklinać chwilę, w której wpadło się na pomysł zrobienia tego paskudztwa, ale warto, uwierzcie! Dzięki braku łupinek konsystencja jest idealna, a i samo smarowidło nie jest ciężkostrawne. Co ma bardzo istotne znaczenie, jeśli chodzi o zachowanie czaru i wdzięku:))

      Usuń
    2. Momarto, dzięki serdeczne, smalczyk wygląda smakowicie :-). Chyba nie będę miała na tyle samozaparcia, aby obierać fasolę, za to mam kolejny poważny argument, żeby nabyć blender. A dodajesz zimną wodę do pasty fasolowej?... jakoś nieufnie odnoszę się do tego pomysłu...
      Inne przepisy też są bardzo zachęcające, ciekawa strona :-)

      Usuń
    3. Obierać, obierać, dobrze radzę! A blender nabyć koniecznie - bez niego jak bez ręki. Ja nosiłam się z tym dość długo - planowałam, oglądałam, rozważałam, aż wreszcie kupiłam przypadkiem w Lidlu i jestem bardzo zadowolona:)
      Wodę trzeba dodać. Też odnosiłam się nieufnie, ale bez wody robi się beton. Żeby toto miało odpowiednią konsystencję, woda być musi. Być może przy puszkowej fasoli nie, ale nie wiem na pewno, bo nie próbowałam i szczerze powiedziawszy, nie zamierzam.

      Usuń
    4. Dzięki za rozwianie wątpliwości w kwestii wody :-).

      Usuń
  5. Momarto- dziękuję za link do strony (chyba będę tam częściej zaglądać, bo całkiem fajne przepisy tam znalazłam. Akurat szukałam czegoś w ramach alternatyw do mięsa i proszę!). Jeśli smalczyk smakuje tak samo zachęcająco jak na zdjęciach do wróżę mu karierę na moich kanapkach ;) Bo takiego ze słoniny to nie tknę (mimo wspomnieć z dzieciństwa i smalcu z cebulką robionego przez moja prababcię).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chaber, coś czuję, że niedługo obie będziemy sporo czasu spędzać w kuchni ;-)

      Usuń
    2. Chaber: moim zdaniem wygląda gorzej niż smakuje (a wygląda nieźle, owszem):) W porównaniu ze smalcem ze słoniny (ja tykam, ale raczej rzadko i raczej tylko zimą) ma jeszcze tę zaletę, że można go wyjadać łyżeczką z miski (robiłam to dziś popołudniu). I można dorobić do niego całkiem niezłe skwarki z wędzonego, pokrojonego w kosteczkę i przysmażonego tofu!
      Eireann: jeśli zdecydujecie się na obieranie fasoli, faktycznie lepiej uprzedzić rodzinę, że przez jakiś czas kuchnia będzie zajęta:)

      Usuń
    3. Ach, i zapomniałam!
      Wczoraj - jak już mię wzięło na smalczyk - zrobiłam jeszcze to: http://www.jadlonomia.com/2013/04/wegetarianski-paprykarz.html
      Mówię Wam - pycha! I robi się dużo prościej niż smalec, bo nie trzeba obierać niczego poza marchewką i cebulą.

      Usuń
    4. Momarto, paprykarz również wygląda zachęcająco; jak dobrze, że to wegetariańskie przepisy i można się tym objadać do woli... roślinki w boczki nie pójdą ;-) Przy moim cholerycznym temperamencie cała kuchnia może być w tej fasoli... lepiej najpierw spróbuję z blenderem, jak już go kupię.

      Usuń
  6. Eireann Ty to widzisz- ja w kuchni? ;))) na chwile mogę wejść, ale bez przesady :) Szkoda tylko, że "traktat przy łuskaniu fasoli" już powstał ;) Poza tym niektóre roślinki chyba idą w boczki, nie ma lekko.
    Momarto- wyjadanie łyżeczką prosto z miseczki do mnie przemawia. Tak wyjadam hummus ;)

    OdpowiedzUsuń