Tradycji stało się zadość: jak co roku doznałam kłopotliwej
letniej przypadłości. Zmęczony umysł odmówił współpracy z wymagającą lekturą,
łaknąc jednocześnie słowa pisanego. W rozpaczliwym poszukiwaniu czegoś
lekkiego, ale niegłupiego i zajmującego, z pewną taką nieśmiałością
zdecydowałam się na książkę Stanisławy Fleszarowej–Muskat. W wyborze
utwierdziła mnie opinia, iż mam do czynienia z mistrzynią powieści obyczajowej,
a trzymany w rękach tytuł z pewnością nie jest miałkim czytadłem. Kropką nad
„i” było bardzo przyjemne zdjęcie na okładce.
Zaczęło się nad wyraz obiecująco. Ulubione Trójmiasto jako
miejsce akcji. Monciak pełen letników. Dzienne plażowanie i morskie kąpiele,
wieczorami dansingi i wakacyjne romanse. Warszawski rzeźbiarz, który przybył do
Sopotu w poszukiwaniu natchnienia do kolejnego dzieła. Czworo młodych,
pozujących mu ludzi: rozpuszczona jedynaczka Be, początkujący aktor Kamyk,
studentka Ulka i wpatrzony w nią jak w obrazek Marek. Akcja toczyła się wartko,
a mnie dość szybko spadły z nosa różowe okulary, bowiem dostrzegłam w powieści
cechy, które mnie mocno drażnią. Niemiłosiernie zgrzytały mi niezrozumiałe
czasem zachowania bohaterów oraz motywacje ich działań – a co za tym idzie
niekonsekwencje w budowaniu postaci. Przez to cała historia przypomina
patchwork, który chwilami rozłazi się na szwach. Nie obyło się też bez wątku
miłości od pierwszego wejrzenia, tyleż romantycznego, co niedorzecznego.
Na tym jednak zakończę pastwienie się nad książką
Fleszarowej, bo zalet mogę wymienić więcej niż wad. Nie sposób odmówić autorce
wnikliwości i celności obserwacji – skrupulatnie odnotowywała szczegóły
budujące nastrój, gesty i myśli bohaterów, tłumacząc w ten sposób ich
postępowanie. Znakomicie oddała atmosferę tętniącego życiem nadmorskiego
kurortu dzięki plastycznym opisom miejsc i ulic. Uchwyciła piękno czystego
młodzieńczego uczucia chłopca do dziewczyny. Losy bohaterów poprowadziła w tak
interesujący sposób, że mimo wspomnianych niekonsekwencji trudno się od książki
oderwać. Całości obrazu dopełnia rewelacyjny portret psa Gwoździa, nakreślony z
dużą znajomością psiej psychiki. Reasumując: jest to całkiem przyjemna lektura
do czytania na plaży, na ławeczce przy fontannie podczas upalnego lata w mieście,
na zielonej trawce w cieniu lub po prostu na letnie wieczory.
Moja ocena: 4/6
Książka pisana dawno, pewnie sprawy już są mało zrozumiałe, no, ale pewne powinny być uniwersalen, niezależnie od wieku czy czasu, w których się dzieją.
OdpowiedzUsuńMnie się podobała, ale pewnie dlatego, że i rodzinę mam w tamtych stronach i je w miare znam, i czasy jeszcze pamiętam, chociaż słabo i raczej oczami dziecka. Ale jednak.
A jeśli idzie o niedorzeczność miłości od pierwszego widzenia? Czyż ona zawsza taka nie jest?
Kasiu, dla mnie zrozumiałe było wszystko :-). Wprawdzie tamte lata znam tylko z opowieści rodzinnych, ale pamiętam klimat poprzedniego ustroju, a to też coś znaczy.
UsuńMnie się zasadniczo również podobało, ta książka ma wiele uroku, gdyby nie te zgrzyty byłaby naprawdę świetna. Co do tej miłości - za niedorzeczne uważam budowanie czegokolwiek wyłącznie na tym pierwszym wejrzeniu. Akurat ten rodzaj bajki dla dorosłych kompletnie do mnie nie przemawia...
A do Fleszarowej chyba jeszcze wrócę :-).
Kiedyś Fleszarową czytałam, choć chyba akurat nie tę. Niewiele pamiętam:(
OdpowiedzUsuńDo Monciaka mam jednak sentyment, bowiem kiedyś, naście lat temu, często bywałam tam z moim mężem (wtedy jeszcze nie mężem). To był jednak całkiem inny Monciak niż ten teraz, i pewnie i inny niż ten, który opisywała Fleszarowa (jak sądzę, w książce jest opisany ten z lat pięćdziesiątych, pusty i romantyczny, nie to co teraz). Hm, może następnego lata po nią sięgnę?
Momarto, według Fleszarowej Monciak w latach pięćdziesiątych był równie zatłoczony jak obecnie ;-). Ja niestety znam tylko ten współczesny, ale i tak mam do niego sentyment. Powieść polecam, wiele współczesnych nachalnie promowanych bestsellerów nie wytrzymuje z nią konkurencji.
UsuńNie wiem, czy to możliwe, ale nawet jeśli to na pewno było to bardziej znośne zatłoczenie niż to współczesne! Sopot w sezonie to dla mnie teraz synonim koszmaru (gorzej jest chyba tylko w Międzyzdrojach)!
UsuńFleszarową dopisuję do wspomnieniowej listy, choć rokowania nie są dobre:( Proponuję żebyś napisała jeszcze kilka postów na temat jej książek - widzę to jako jedyną szansę, by zadziałał impuls bezczelnie przesuwający książkę na sam początek długiej kolejki!:)
Postaram się zadziałać w tej kwestii, ale nie mogę ręczyć, co z tego wyniknie ;-)
UsuńO, teraz pomyślałam sobie, że chętnie przeczytałabym powieść umieszczoną w Trójmieście, bo sama tu mieszkam. ;) Nawet te niekonsekwencje w budowie postaci mnie nie odstraszają (a zazwyczaj zwracam na to uwagę), takiej nabrałam ochoty na historię rozgrywającą się nad morzem.
OdpowiedzUsuńKasjeusz, zdaje się, że Trójmiasto ma szczęście do powieści ze swoim udziałem - i trudno się dziwić :-). Zazdroszczę Ci, że masz je na co dzień.
UsuńTa historia jest naprawdę zajmująca, więc polecam. A sama wracam do lektury, którą jest... kolejna Fleszarowa :-).
Tej Fleszarowej raczej nie czytałam, ale pewnie dla Trójmiasta dałabym się skusić.
OdpowiedzUsuńCiekawe, jak wyglądał tętniący życiem Sopot w chwili powstawania książki, bo dzisiaj to prawdziwy obłęd.;)
Zwłaszcza dla Trójmiasta warto! ;-)
UsuńTeż chętnie przeniosłabym się na moment w tamte czasy, żeby zobaczyć, jak to wówczas wyglądało. Ale może wystarczyłoby pojechać do Sopotu pod koniec września albo w maju?
To jest dobry pomysł, do wykorzystania. Oglądając w ub. roku stragany przy wejściu na molo miałam wrażenie, że akurat w tym miejscu niewiele się zmieniło. Co innego zabudowa.
UsuńAż nabrałam ochoty, żeby to sprawdzić. Ciekawe, czy w mojej bibliotece będą jakieś albumy poświęcone Sopotowi.
UsuńTu:
Usuńhttp://www.dawnysopot.pl/?content=galeria
bardzo stary Sopot.;)
Jak na mój gust obecnie jest zbyt pstrokato, przynajmniej na Monciaku. Ale główne ulice w takich miejscach pewnie mają to już do siebie.;(
Galeria świetna, dziękuję! I sporo zdjęć z lat pięćdziesiątych. Ale żadne nie było robione w sezonie wypoczynkowym, ciekawe dlaczego ;-)
UsuńŻeby turyści nie zasłaniali obiektów.;)
UsuńZatem i w latach pięćdziesiątych musiały się tam przewalać imponujące tłumy. Co należało udowodnić ;-)
UsuńWiara w polską powieść obyczajową we mnie wstępuje, choć zasada by wybierać starszych autorów pewnie jest tutaj fundamentalna :)
OdpowiedzUsuńMaiooffko, sądzę podobnie :-). Żadna ze współczesnych nie trzymała mnie w takim napięciu do samego końca. I nawet te zgrzytu pomału tracą na znaczeniu... Zobaczymy, co będzie dalej, następna Fleszarowa już na nocnym stoliku ;-)
UsuńCiesze się ze nie tylko mnie latem dopada rozmemłanie intelektualne ;)Fleszerowej nie czytałam, wiec nie wiem skąd mi się wzięło przekonanie,że produkty omarkowane tym nazwiskiem to czystej rasy harlequiny.
OdpowiedzUsuńDopóki nie zaczęłam jej czytać, miałam te same podejrzenia ;-). A tymczasem okazuje się, że to całkiem niezłe powieści. Czytam z przyjemnością i nie mam poczucia zmarnowanego czasu (częstego u mnie przy lżejszych lekturach).
UsuńTego typu ksiażki idelane są na lato - lekkie i przyjemne :) Gdyby ktoś zaproponowałby mi przeczytanie ich jesienią, pewnie bym się nie skusiła :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie :)
Eso, myślę, że mogłyby się też sprawdzić podczas zimy, np. takiej, jaką mieliśmy w tym roku, kiedy to wydawało się, że lato wcale nie nadejdzie...
UsuńPozdrawiam :-)