To niewielka objętościowo książka (132 strony), ale wręcz „gęsta” od podejmowanych w niej zagadnień. Autor, sam będąc zwolennikiem książki w papierowej postaci, przewiduje jej rychły koniec. Jego zdaniem nastąpi to, kiedy czytniki będą powszechnie używane i dostępne za złotówkę, a za korzystanie z e-kultury zostaną wprowadzone opłaty abonamentowe. Jeżeli za np. 15 zł użytkownik będzie mógł ściągnąć bezpłatnie trzy e-książki, z pewnością to zrobi (choć pewnie ich nie przeczyta). Kultura będzie płynąć szerokopasmowo bezpośrednio na czytniki – nie tylko dzieła literackie, ale i gazety, encyklopedie, słowniki, muzyka, filmy, internetowe radio i telewizja, reprodukcje dzieł sztuki itd. Książka papierowa stanie się wówczas droga, i z czasem odejdzie do lamusa.
Gołębiewski pisze także, odwołując się do opinii innych badaczy, o kwestiach wiążących się z ewentualną zmianą w dostępie do kultury. Sądzi, iż konieczne będą zmiany w prawie autorskim i zasadach wynagradzania twórców. Przewiduje także zmierzch zawodu drukarza, księgarza i bibliotekarza, choć jednocześnie przytacza opinię Piotra Gawrysiaka, autora „Cyfrowej rewolucji”, według którego zawód bibliotekarza stanie się jeszcze ważniejszy, gdyż będą oni musieli dbać o to, aby treści przechowywane w sieci ocalały dla potomnych. Gołębiewski wylicza także mocne i słabe strony szerokopasmowej kultury oraz szanse i zagrożenia.
Jest tu tyle poglądów, o których można by dyskutować, że mogłabym chyba napisać książkę-polemikę, a nie tylko krótką notkę na blogu. Skupię się na pytaniach, jakie nasuwały mi się podczas lektury. Czy w społeczeństwie, w którym czytelnictwo spada w zastraszającym tempie, czytniki rzeczywiście będą masowo kupowane? Autor przewiduje, że pliki będą przesyłane bezpośrednio na czytnik – a zatem zgubienie czytnika oznacza zgubienie całego posiadanego księgozbioru... Jeżeli użytkownik będzie chciał tego uniknąć, musi skopiować swoje zbiory – na komputer stacjonarny, pendrive itp., a to dodatkowe utrudnienie. Kolejna kwestia: Gołębiewski zauważa, iż system pakietowy pozwoli sprzedać użytkownikowi znacznie więcej, niż rzeczywiście potrzebuje (co jest szansą dla kultury). Owszem, tylko jak długo? Czy w ramach abonamentu kupujący będzie mógł wybrać owe hipotetyczne trzy książki z całości ówczesnej produkcji, czy z przygotowanej oferty? W tym drugim przypadku może się okazać, że nie znajdzie dla siebie niczego satysfakcjonującego, i że w związku z tym będzie albo „zaśmiecać” sobie czytnik książkami, których nie przeczyta, albo tracić pieniądze, bo nic nie ściągnie. Nie będę tu analizować słabych i mocnych stron szerokopasmowej kultury oraz szans i zagrożeń wymienianych przez Gołębiewskiego, zainteresowanych odsyłam do książki. Jednak autor jako jedną z mocnych stron wymienił trwałość pliku (który w przeciwieństwie do wytworów kultury materialnej nie ulega zniszczeniu, jest „wieczny”), a z tym pozwolę sobie nie zgodzić się. Bibliotekarze zajmujący się digitalizacją zwracają uwagę, że przy tak szybkim rozwoju technologii już dziś niektórych formatów nie da się odczytać. Podobnie jest z nośnikami – za kilkadziesiąt lat nie odczytamy już dzisiejszych płyt CD czy DVD, zaś z książek wydanych przed wiekami nadal można korzystać. Mogłoby więc okazać się i tak, że któregoś dnia nie będziemy w stanie odczytać znacznej części zdigitalizowanych zbiorów, i w ten sposób stracimy je bezpowrotnie. Mam jednak nadzieję, że fachowcy zajmujący się tymi kwestiami nie pozwolą na „wylanie dziecka z kąpielą”.
Sądzę, że urzeczywistnienie się wizji nakreślonej przez autora jest tak samo prawdopodobne jak to, że się ona nie spełni. Ze spokojem myślę o przyszłości książki papierowej. A książkę Łukasza Gołębiewskiego gorąco polecam, bo to fascynująca lektura.
Moja ocena: 6/6
Zawsze książki papierowe będą u mnie na pierwszym miejscu ;)
OdpowiedzUsuńKsiążka całkiem interesująca ;)
Interesująca lektura, ale przyznaję że książki papierowe mają duszę i chyba nie zamieniłabym ich na elektroniczne.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Bujaczku, u mnie tak samo :)
OdpowiedzUsuńKasandro, ja podobnie, choć nie wykluczam, że kiedyś stanę się posiadaczką czytnika... to chyba bardzo wygodne w podróży :)
Pozdrawiam Was ciepło!
kiedyś wieszczona tez koniec fotografii analogowej na rzecz cyfrowej. a jednak ta pierwsza ma się dobrze, mimo wszystko i mimo wycofywania z produkcji papierów do odbitek, czy filmów. wróciła nawet płyta analogowa,mimo powszechności mp3 (chociaż jednak jej cena zniechęca i przegrywa z plikiem). myślę, że książka drukowana nie zniknie. z nowinkami to jest tak, że porywają- jednych z ciekawości i na chwilę, a innych, bo lubią się chwalić gadżetami ;-)czytniki może i są wygodniejsze w podróży, ale ja, jako osoba jednak dość często podróżująca, zawsze znajdę miejsce na egzemplarz, a nie przedmiot ;) poza tym czytniki nie maja marginesów, na których można coś zanotować! i przypuszczalnie nie da się w niego włożyć zakładki!;-)))
OdpowiedzUsuńChaber, mam wrażenie, że fotografia analogowa jednak jest zepchnięta na margines - przy czym przyznaję, że to punkt widzenia amatorki fotografującej średnio kilka razy w roku. Jeśli ktoś sam wywołuje filmy i robi odbitki, pewnie tego nie odczuwa, ale ja, odbierając wywołane zdjęcia, niejednokrotnie mam ochotę płakać widząc, jak to zostało sfuszerowane; zdjęcia mają koszmarne kolory (wiem, że to nie moja wina, ani kliszy!). To coraz częściej jest robione byle jak, oszczędza się na odczynnikach.
OdpowiedzUsuńWe własnej walizce znajdę miejsce nawet na kilka egzemplarzy, problem w tym, że potem muszę to dźwigać... Bywa ciężko. Zakładki rzeczywiście odpadają. Co do notatek na marginesie, w książce znalazłam przypuszczenie, że na czytnikach będzie można je robić (ale nie mogę już tego sprawdzić, bo dziś oddałam ją do biblioteki, była pożyczona).
Również myślę, że książka papierowa nie zniknie... boję się tylko, żeby nie stała się koszmarnie droga. Już w tej chwili nie stać mnie na kupienie tylu, ile bym chciała.
wiesz, też tak myślałam, ale też widzę, że w mojej szkole jest masa osób, które fotografują analogami. ktoś kto sam wywołuje i robi odbitki czuje ceny, niestety. masz rację- w punktach koszmarnie wywołują zdjęcia (ale zawsze taką fuszerkę możesz reklamować!). ale to dlatego, ze robią to maszyny,a nie ludzie. jak chcesz mieć dobrze wywołany film, to musisz znaleźć dobry zakład.ale za to już musisz więcej zapłacić. tylko to jest coś za coś. jakość nigdy nie była tania :(
OdpowiedzUsuńcóż- czasem satysfakcja waży ;)))e, co to za przyjemność robić notatkę elektronicznie- fuj ;P
myślę, że póki co książka w formie papierowej będzie się miała dobrze.szkoda tylko, że jej cena tez :(
Chaber, od lat korzystam z usług tego samego punktu. Kiedyś, gdy mieli sporo zamówień, odbitki były świetne, piękne kolory itd. Teraz mają po kilka-kilkanaście na tydzień i jakość jest fatalna. Pewnie, że można reklamować, ale te poprawione wcale nie muszą być dużo lepsze :-/. Może poszukam dobrego zakładu, ale póki co zniechęciłam się do fotografowania, bo skoro ja się staram, a efekt i tak mi ktoś zepsuje, to i po co to wszystko.
OdpowiedzUsuńTeż sądzę, że fuj ;-). Ale myślę, że sporo osób może uważać inaczej...