czwartek, 28 listopada 2013

Składnica księgarska (1)



Urszula Dudziak „Wyśpiewam Wam wszystko”. To był jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie tytułów. Równie silne było rozczarowanie, gdy wreszcie pojawił się w księgarniach. Spodziewałam się tradycyjnej autobiografii z zachowaną chronologią. Tymczasem książka składa się z chaotycznie rozrzuconych opowieści o pracy artystycznej, wspomnień z dzieciństwa, fragmentów dotyczących początków śpiewania i marzeń o występach na scenie oraz pobytu w Stanach – kraju wielkich możliwości, gdzie co i rusz ktoś kradnie muzykom instrumenty. Wydaje się, że to zaledwie wstęp, szkic do historii wspaniałej kariery i niebanalnego życia. Wyjątkowych wrażeń dostarcza anegdota o Hieronimie Boschu (zainteresowanych odsyłam do strony 86). Książka fascynująca, jednak pozostawiająca spory niedosyt. Rozczarowana jestem nadal – ale formą, nie treścią.

Moja ocena: 3,5/6


Stanisława Fleszarowa–Muskat „Zatoka śpiewających traw”. Lektura jeszcze wakacyjna. Główny wątek dotyczy młodej pani inżynier i uruchamiania w Polsce pierwszego zakładu produkującego agar-agar. W powieści przewija się też temat odkupienia win za zbrodnie wojenne. Jednak najistotniejszym i najbardziej udanym wątkiem jest oczekiwanie na bliskich spędzających wiele miesięcy na morzu. Autorka pisze o towarzyszących temu uczuciach oraz niemożności zaakceptowania w pełni takiej sytuacji. Właściwie musiałabym napisać o tej książce to samo, co o „Lecie nagich dziewcząt”: wartka akcja, wnikliwość i trafność obserwacji, wiarygodność psychologiczna. Plus wątek miłosny nieodmiennie wywołujący zgrzytanie zębów. Mimo wszystko „Zatoka…” podobała mi się bardziej niż „Lato…”.
Moja ocena: 4/6

Sharon Owens „Siódmy sekret szczęścia”. Co rok czytam przynajmniej jedną książkę bożonarodzeniową, i co rok nie ma po tym śladu na blogu wyzwaniowym. Czas się zrehabilitować. Opowieść rozpoczyna się w Wigilię Bożego Narodzenia. Ruby wraz z przyjaciółką wybiera drogi prezent dla swojego męża. W oczekiwaniu na jego powrót z pracy robi ostatnie przedświąteczne porządki. W międzyczasie odbiera telefon od Jonathana, który powiadamia ją, że musi jeszcze zawieźć klientowi dokumenty. Nietrudno przewidzieć, czym to się skończy… Książka ma chyba wszystkie wady czytadeł: jest przewidywalna, z drętwymi nieraz dialogami, chwilami pretensjonalna i banalna. Mogłabym też zarzucić jej niepoważne potraktowanie poważnego tematu. Ale mimo to okazała się całkiem niezłym remedium na ponurą aurę za oknem. Zawiera sporą dawkę humoru oraz kilka życiowych rad, jakby żywcem wyjętych z kobiecego czasopisma. Dodatkowy bonus to zaskakująca – jak na ten gatunek – liczba momentów oraz elementy science–fiction (pielęgniarka w szpitalu przynosząca położnicy i jej przyjaciółce herbatę i ciasteczka).

Moja ocena: 3/6

21 komentarzy:

  1. Niestety, czuję że ja też skończę wkrótce na takiej składnicy. Ostatnio czytam wprawdzie powoli, ale jednak konsekwentnie i równie konsekwentnie nie umiem znaleźć czasu, by napisać choć o co drugiej książce.
    Produkcja agar-agar w zestawieniu z Fleszarową-Muskat mnie zdumiała. Skoro w XXI wieku w Polsce nawet w dużych miastach trzeba się nieźle naszukać, by go dostać, to przypuszczałabym, że kilkadziesiąt lat temu nie występował on w ogóle. A tu proszę, nawet fabrykę chciano założyć! Zdumiewające!
    Natomiast co do elementu sf w powieści bożonarodzeniowej, pragnę nadmienić, że w czasie gdy sama byłam położnicą, większość położnych biegała i skakała wokół mnie, odczytując me życzenia niemal z ruchu ust. Tak było, naprawdę! Niestety, wrodzona uczciwość nie pozwala mi zataić pewnego szczegółu: każda z nich przeczytała mój kwestionariusz, czy jak tam się to nazywało, gdzie było czarno na białym napisane gdzie pracuję i co robię. W przerwie między spełnianiem moich życzeń każda z nich zadawała mi więc szereg nurtujących je pytań, licząc najwyraźniej (i słusznie), że w stanie, w jakim się wtedy znajdowałam, nie będę miała siły się od nich opędzać:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Momarto, w takim razie zazdroszczę, bo mnie z czytaniem idzie marniutko. A składnica jest dobrym rozwiązaniem, gdy ciężko jest napisać o książce więcej niż kilka słów.
      Nie tylko chciano, ta fabryka ruszyła! Przy okazji warto przeczytać "Zatokę..." jako powieść historyczną - dziś już chyba nikt by nie uwierzył, że możliwe jest funkcjonowanie zakładu produkcyjnego w taki sposób, jak to zostało opisane. A długotrwałe szukanie chyba stanie się znakiem rozpoznawczym naszego kraju :-(. W moim całkiem dużym mieście nie byłam w stanie znaleźć takiego kalendarza książkowego na przyszły rok, jaki będzie mi potrzebny. Musiałam zamówić na allegro.
      A już mignął mi cień nadziei, że to jednak nie fiction ;-).

      Usuń
  2. Niestety nie czuję się zachęcona do żadnej z tych pozycji. Chociaż moja ciocia ma dokładnie takie same odczucia po lekturze wspomnień jej imienniczki.To są czasy jej młodości i liczyła na dawkę wspomnień o czasach, które zna.A dostała chaos, który ją tylko zmęczył i zirytował. Co do elementów SF, to myślę, że w niektórych szpitalach położniczych takie rzeczy są oczywistością. Pod warunkiem, ze są to szpitale prywatne ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chaber, zgadza się, męczący i irytujący chaos. Wprawdzie Dudziak pisze w posłowiu, dlaczego książka ma taką formę, ale mnie to nie przekonuje. Wolałabym poczekać dłużej, za to dostać lekturę bliską oczekiwaniom.
      Myślę, że pewne rzeczy powinny być oczywistością w każdej placówce służby zdrowia, a nie tylko w prywatnej. I nie mam tu na myśli przynoszenia ciasteczek, bo coś takiego absolutnie nie należy do obowiązków personelu medycznego (i należeć nie powinno).

      Usuń
    2. Może ona pisze, jak śpiewa? ;) chociaż nie nazwałabym ją jednak celebrytką :) Oczywiście, że tak- to w kontekście placówek służby zdrowia. W dużej mierze to chyba zależy od człowieka- jeśli ktoś wybrała taki zawód z powołania, to będzie miała inne podejście do pacjenta i nie szukał wymówek pt. rutyna, zmęczenie, kiepska płaca, etc.

      Usuń
    3. Obawiam się, że kiepska płaca, nadmiar obowiązków oraz brak poważania dla profesji może zdusić każde powołanie... ;-(

      Usuń
  3. Z ww. czytałam tylko książkę Urbaniak i mam identyczne wrażenia. Wcześniej słuchałam "Urbanatora", który jest naprawdę nieźle napisany (ok, nie przez Urbaniaka, ale jego przyjaciela), więc porównanie obu wypadło na niekorzyść Dudziak. Miała niezły pomysł z opowiadaniem snutym w okół piosenek, ale to za mało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, pomysł był dobry, tylko realizacja kiepska. Gdyby tylko te wspomnienia zostały ułożone chronologicznie, książka by bardzo dużo zyskała. Aż sprawdzałam, czy te piosenki nie są w układzie alfabetycznym, ale nie. Żałuję, bo Urszula Dudziak opowiada fascynująco, przykuwa uwagę - a tu się to jakoś rozmyło. Mam tylko nadzieję, że spełni obietnicę i będzie dalej pisać, najlepiej rozwijając wątki z pierwszej książki. Sądzisz, że warto przeczytać "Urbanatora" jako swoiste dopełnienie?

      Usuń
    2. Warto.;) To jest kopalnia wiedzy o epoce, środowisku artystycznym, jazzie itp. Chwilami zaskakiwała mnie otwartość Urbaniaka, ale nic to. Audiobook o tyle bardziej dla mnie atrakcyjny, że czyta go Chyra.;)
      Niedawno czytałam wypowiedź Kayah, że czeka na ciąg dalszy, ale Dudziak jest zakochana i nie ma czasu na pisanie.;)

      Usuń
    3. W takim razie będę miała ten tytuł na uwadze, ale poprzestanę na książce, bo z audiobookami ciągle mi jakoś nie po drodze ;-).
      Jak rozumiem, musimy się w takim razie uzbroić w cierpliwość :-).

      Usuń
    4. Ja z kolei wypożyczę sobie książkę, bo nie mam pewności, czy audiobook obejmował wszystko.;)

      Usuń
    5. Też się nieraz nad tym zastanawiam - czy audiobook aby uwzględnia całość ;-)

      Usuń
    6. "Zły" Tyrmanda na pewno nie, sprawdzałam.;(

      Usuń
    7. Podobnie jak "Kariera Nikodema Dyzmy" w serii Mistrzowie Słowa :-/

      Usuń
    8. I pewnie wiele innych też.;(

      Usuń
    9. I znowu papier górą ;-)

      Usuń
  4. Widzę, że wysyp wątłej jakości biografii/autobiografii znanych osób trwa nadal. Przykre jest to nastawienie wyłącznie na zysk i nieprzejmowanie się tym, że kiepska książka może bardziej zaszkodzić niż pomóc celebrycie, któremu zależy na efektownym wizerunku. Vide M. Potocka i jej książka o Ciechowskim, która według mnie była klasycznym strzałem w stopę.
    Zżera mnie ciekawość, o co chodzi z tym Boschem, bo nijak mi się nie kojarzy z Dudziak, ale skrzętnie sprawdzę w księgarni! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lirael, z posłowia wynika, że zamierzenia były inne, a w praktyce wyszło jak wyszło. Pamiętam Twój wpis dotyczący książki o Ciechowskim, jestem wdzięczna za ostrzeżenie ;-)
      Bosch został przywołany w związku z Kosińskim. Nie odmówię sobie drobnej złośliwości: moim zdaniem ta anegdota to kwintesencja Ameryki :-)

      Usuń
    2. To tym bardziej jestem zaciekawiona, sprawdzę na pewno. :)

      Usuń
  5. Szkoda ze ta książka Dudziak taka marna, w końcu ma kobieta o czym pisać. Tylko nie bardzo pewnie wiedziała jak ;) Może dlatego na razie zadowoliło mnie przejrzenie zdjęć i tytułów rozdziałowy. Dalej nie kusiło bo widocznie nie miało czym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Buksy, Dudziak mówi w posłowiu, że gdyby chciała zachować tradycyjną formę, przygotowanie książki zajęłoby jej kilka lat. Nie straciłaś wiele - co piszę z żalem.

      Usuń