Gdy za oknem ciemno, dżdżysto i ponuro, jakże przyjemnie
jest zawinąć się w ciepły koc, postawić obok kubek gorącej herbaty z miodem i
cytryną, i przenieść do Innishannon z początku lat 60. ubiegłego wieku. Do tego
niewielkiego miasteczka Winston Churchill przyjeżdżał jako chłopiec na wakacje.
Miało ono swój wyjątkowy klimat m.in. dzięki temu, że wszyscy się tam znali.
Autorka przybliża czytelnikom jego historię, dokumentuje przemiany, których
była świadkiem. Z sympatią i szacunkiem opisuje mieszkańców Innishannon i ich
pracę na rzecz społeczności miasteczka. Na kartach swojej książki sportretowała
m.in. George’a, malarza i dekoratora, przyjaźniącego się z miejscowym lekarzem,
kowala Billy’ego, będącego mistrzem w swoim fachu, położną zwaną powszechnie
Pielęgniarką, która przez lata pomogła setkom dzieci bezpiecznie przyjść na
świat, a matki wspierała radą i pomocą.
Drugim wątkiem jest życie rodzinne autorki. Opisuje ona
doświadczenia będące udziałem wielu kobiet: wejście w dorosłość, początki
małżeństwa, trudy pierwszego macierzyństwa i rozczarowanie codziennością żony i
matki. Owo rozczarowanie stało się impulsem do działań, które zmieniły nieco
charakter miasteczka, ale też ubarwiły egzystencję pisarki. Taylor wraz z mężem
najpierw założyła pensjonat, goszczący turystów z Europy i Ameryki, a później
pierwszy supermarket w Innishannon. Podobnie jak stary sklep stał się on
miejscem spotkań towarzyskich. Mieszkańcy nie wyzbyli się dawnych zwyczajów,
nadal traktując robienie zakupów jako okazję do pogawędek z napotkanymi
sąsiadami i znajomymi. Dzięki temu, ku radości właścicieli, supermarket zyskał
atmosferę małomiasteczkowego sklepu.
Wspomnienia autorki są wolne od nostalgii za minionymi
czasami, próżno też szukać w nich ckliwości. Taylor opisuje wszystko w sposób
konkretny i rzeczowy, wplatając w opowieści zabawne anegdoty. Książka jest
przepojona humorem i pełna optymizmu. Widać w niej ogromną miłość autorki do
jej miejsca na ziemi, którą pięknie wyraziła w ostatnim rozdziale. Wspomnienia
Alice Taylor umiliły mi kilka grudniowych wieczorów. Basiu – dziękuję, że
pozwoliłaś wycyganić od siebie tę książkę :-).
Przepadam za takimi opowieściami i dziwię się, że nigdy wcześniej nie natknęłam się na "Miasteczko". Nadrobię zaległości, bo pod wpływem Twojej recenzji przed chwilą je kupiłam. :)
OdpowiedzUsuńLirael,to najwyższa pochwała jaką może otrzymać bloger :-D. Życzę Ci zatem wielu wspaniałych wrażeń podczas lektury! A czy znasz wcześniejsze książki Alice Taylor? Również są warte uwagi :-)
UsuńNiestety nie znam. Widzę, że na Allegro jest kilka jej książek po angielsku, ale ceny astronomiczne, więc chwilowo się wstrzymam i spokojnie poczekam na degustację "Miasteczka". :)
UsuńRacja, lepiej się najpierw przekonać :-). Polskie tłumaczenia też się pojawiają na allegro, trzeba tylko trafić.
UsuńBędę czyhać, bo mam wrażenie, że to zdecydowanie coś dla mnie. :)
UsuńA ja będę wypatrywać Twojej opinii na blogu, bo jestem ciekawa Twoich wrażeń :-)
UsuńNapiszę na pewno. :) Przypuszczam, że książka do mnie dotrze na początku przyszłego tygodnia.
UsuńUdanej lektury! :-)
UsuńDzięki. :)
UsuńMoje pierwsze skojarzenie z okładką było: "miasteczko jak Alice Springs".;) A że o książce Taylor nie wiem nic, napiszę tylko: dobrze znowu Cię czytać, Eireann.;)
OdpowiedzUsuńJa z kolei niewiele wiem o "Miasteczku jak Alice Springs" ;-). Dziękuję, mam nadzieję, że jakoś pomału ten blog ruszy do przodu...
UsuńJa znam tę książkę głównie z serialu wyświetlanego dawno temu w telewizji, ale podobno to jedna z najbardziej znanych powieści w lit. australijskiej.;)
UsuńTrzymam kciuki, żeby blog ruszył.;)
Tytuł brzmiał mi znajomo, ale serialu nie pamiętam. Zapytałam o książkę wujka Google'a i widzę, że to niekoniecznie dla mnie - a już na pewno nie nadaje się do czytania przy tak depresyjnej aurze.
UsuńTrzymaj, przydadzą się ;-)
Jak widzę wyżej, nie będę oryginalna gdy napiszę, że niewiele wiem zarówno o autorce, jak i o tej książce:) Moje skojarzenia pofrunęły jednak w stronę "Przystanku Alaska" - to pewnie ta małomiasteczkowa atmosfera i sklepik, o których wspomniałaś. A, Twoja etykieta "na poprawę humoru" też znacznie podnosi atrakcyjność tej książki, zwłaszcza teraz, w odwilżowym i zakichanym czasie....
OdpowiedzUsuńMomarto, chyba rzeczywiście jest w niej coś z klimatu "Przystanku Alaska" :-). Nie tylko atmosfera i sklepik, ale i ciekawi, niejednokrotnie oryginalni ludzie. Polecam serdecznie - jak również wcześniejsze książki tej autorki. To nie ten typ literatury, co wywołuje częste wybuchy śmiechu; ale przyjemnie odpręża i uspokaja, coś jak melisa przed snem albo kubek gorącej czekolady ;-).
Usuń