Październik był miesiącem wytężonej pracy, dlatego tę niewielką (135 stron) książeczkę czytałam aż dwa tygodnie... Listopad zapowiada się spokojniej, mam więc nadzieję, że będę mogła więcej czasu poświęcić mojemu ulubionemu zajęciu :).
Alice Taylor wraz z sześciorgiem rodzeństwa wychowywała się na farmie z Lisnasheoga, gdzie rytm życia wyznaczały pory roku. W swoich wspomnieniach opisuje funkcjonowanie gospodarstwa rodziców: sadzenie ziemniaków i zbóż, doglądanie maciory i jej prosiątek, dojenie krów rano i wieczorem, sianokosy, świniobicie. Praca na farmie była ciężka, mimo to autorka, jej bracia i siostry "mieli czas być dziećmi; mogli wzrastać naturalnym tempem w bliskości ziemi" (s. 7, 9). Niedziela była dniem całkowitego odpoczynku. Przed południem cała rodzina jechała dwukółką na mszę; później był czas na zakupy, spotkania z rodziną i sąsiadkami. Ojciec zaglądał do pubu, zaś dzieci szły wymienić książki w bibliotece. "Wertowanie książek i namyślanie się, co wypożyczyć, trwało długo, ale otwierało przed nami nowe horyzonty" (s. 47).
Taylor wspomina także sąsiadów, którzy byli ludźmi nietuzinkowymi. Ekscentryczną Nell, która nie przejmowała się opinią innych. Billa, który był świetnym towarzyszem dziecięcych zabaw. Starego George’a, dziwaka i pieniacza, umiejącego w inteligentny sposób ośmieszyć władzę. W książce jest też wiele innych ciekawych opowieści. Autorka opisała m.in. zwyczaj urządzania Stacji, czyli mszy świętej w domu, na którą zjeżdżali się wszyscy sąsiedzi z najbliższej okolicy. Przygotowania zwykle zaczynały się kilka miesięcy wcześniej; chociaż stara Nell wykazała się przy tej okazji zgołą odmiennym podejściem... Tego jednak nie będę opisywać, żeby nie odbierać nikomu przyjemności czytania :).
Książka jest napisana pięknym, prostym językiem, nie brak w niej też dobrego humoru, czego przykładem może być ten fragment: "Wprowadzenie tej długiej, ciężkiej, nieporęcznej maszyny [młockarni] na gumno trwało bardzo długo. Była to skomplikowana, ciężka operacja, prawdziwa męka i najlepszy moment dla kogoś, kto chciał się nauczyć nowych przekleństw" (s. 93). Prawdziwą perełką jest jednak opowiadanie, jak wyglądała opieka nad kurami, które przyjaciółka matki Alice podrzucała im latem, gdy wyjeżdżała z mężem na wakacje. Można się spłakać ze śmiechu czytając, jak wzajemne animozje kur-rezydentek i kur-gości uprzykrzały życie domownikom :).
Wspomnienia Alice Taylor to idealna lektura na długie jesienne wieczory. Refleksyjna, zabawna i pełna ciepła, sprawdza się jako wytchnienie po ciężkim dniu.
Alice Taylor wraz z sześciorgiem rodzeństwa wychowywała się na farmie z Lisnasheoga, gdzie rytm życia wyznaczały pory roku. W swoich wspomnieniach opisuje funkcjonowanie gospodarstwa rodziców: sadzenie ziemniaków i zbóż, doglądanie maciory i jej prosiątek, dojenie krów rano i wieczorem, sianokosy, świniobicie. Praca na farmie była ciężka, mimo to autorka, jej bracia i siostry "mieli czas być dziećmi; mogli wzrastać naturalnym tempem w bliskości ziemi" (s. 7, 9). Niedziela była dniem całkowitego odpoczynku. Przed południem cała rodzina jechała dwukółką na mszę; później był czas na zakupy, spotkania z rodziną i sąsiadkami. Ojciec zaglądał do pubu, zaś dzieci szły wymienić książki w bibliotece. "Wertowanie książek i namyślanie się, co wypożyczyć, trwało długo, ale otwierało przed nami nowe horyzonty" (s. 47).
Taylor wspomina także sąsiadów, którzy byli ludźmi nietuzinkowymi. Ekscentryczną Nell, która nie przejmowała się opinią innych. Billa, który był świetnym towarzyszem dziecięcych zabaw. Starego George’a, dziwaka i pieniacza, umiejącego w inteligentny sposób ośmieszyć władzę. W książce jest też wiele innych ciekawych opowieści. Autorka opisała m.in. zwyczaj urządzania Stacji, czyli mszy świętej w domu, na którą zjeżdżali się wszyscy sąsiedzi z najbliższej okolicy. Przygotowania zwykle zaczynały się kilka miesięcy wcześniej; chociaż stara Nell wykazała się przy tej okazji zgołą odmiennym podejściem... Tego jednak nie będę opisywać, żeby nie odbierać nikomu przyjemności czytania :).
Książka jest napisana pięknym, prostym językiem, nie brak w niej też dobrego humoru, czego przykładem może być ten fragment: "Wprowadzenie tej długiej, ciężkiej, nieporęcznej maszyny [młockarni] na gumno trwało bardzo długo. Była to skomplikowana, ciężka operacja, prawdziwa męka i najlepszy moment dla kogoś, kto chciał się nauczyć nowych przekleństw" (s. 93). Prawdziwą perełką jest jednak opowiadanie, jak wyglądała opieka nad kurami, które przyjaciółka matki Alice podrzucała im latem, gdy wyjeżdżała z mężem na wakacje. Można się spłakać ze śmiechu czytając, jak wzajemne animozje kur-rezydentek i kur-gości uprzykrzały życie domownikom :).
Wspomnienia Alice Taylor to idealna lektura na długie jesienne wieczory. Refleksyjna, zabawna i pełna ciepła, sprawdza się jako wytchnienie po ciężkim dniu.
Moja ocena: 5/6
Zapowiada się bardzo przyjemna lektura, w sam raz na tę porę roku :)
OdpowiedzUsuńPS. Strasznie podoba mi się wygląd Twego bloga! Powala optymizmem :)
Futbolowa, dzięki :). Cieszę się, że osiągnęłam zamierzony efekt :-D
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o tej książce, ale zaciekawiłaś mnie teraz. Poszukam, bo wygląda na to, że warto.
OdpowiedzUsuńMaioofko, chętnie poznam Twoją opinię o niej :)
OdpowiedzUsuńStrasznie podobają mi się koniczynki i kwiatuszki w Twoim szablonie. Są cudne :)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o książkę, to postaram się ją przeczytać ;))
Leno, dziękuję :). A mnie się tak ta książka spodobała, że wypożyczyłam sobie kolejną tej autorki :)
OdpowiedzUsuń