poniedziałek, 8 lutego 2016

Slow life, slow reading, slow blogging

Nie ma mnie, jestem w Mitford. Mniej więcej od połowy grudnia. Od kilku lat po zmianie czasu mam ochotę zapaść w sen zimowy, a w tym roku w pewnym sensie mi się to udało. Zaszyłam się w małym amerykańskim miasteczku, i jest mi tam bardzo dobrze. Podczytuję w międzyczasie inne rzeczy, staram się systematycznie zaglądać na ulubione blogi, tu i ówdzie zostawiam kilka słów, i czasem mi żal, że nie uczestniczę bardziej aktywnie w blogowym świecie, że trudno mi się zmobilizować do napisania kolejnej notki, ale… nic na siłę.

Nie mam wyrzutów sumienia, że tyle czasu poświęcam na literaturę tzw. mało ambitną. Od czasu do czasu widuję na blogach opinie o książkach o tematyce wojennej czy obozowej, zwykle z dołączonym komentarzem „trzeba czytać takie rzeczy, aby to się już nigdy więcej nie powtórzyło”. Moim zdaniem trzeba pisać i publikować takie książki, by podobne działania nie przechodziły bez echa bądź popadały w zapomnienie, tu pełna zgoda. Ale naprawdę nie wydaje mi się, abym przez fakt, iż zmuszę się do przeczytania czegoś, po czym będę chodziła roztrzęsiona przez wiele dni i śniła po nocach koszmary, mogła zapobiec jakiejś wojnie. Wojny wciąż wybuchają i będą się toczyć tak długo, jak długo ktoś będzie miał w tym interes, a ludzkość staje się coraz bardziej pomysłowa w swym okrucieństwie. „Jesteś tym, co czytasz” napisała niedawno Anna Maruszeczko we wstępie do lutowego numeru „Urody Życia”. Dlatego oficjalnie wypisuję się z trendu „trzeba czytać to czy tamto”. Wolę czytać teksty budujące, wzmacniające, dające pozytywną energię i ładujące akumulatory niż szargające nerwy i budzące lęk przed światem.

A teraz z zupełnie innej beczki czyli muszę, bo się uduszę. Latem wybrałam się na wystawę fotograficzną „Dzień dobry Marylin”, skuszona m.in. obietnicą dużego wyboru gadżetów okołowystawowych. Wymarzyłam sobie zakładkę z czytającą Marylin, choć przyznaję, do dziś nie wiem, czy akurat Milton H. Greene robił aktorce takie zdjęcia. Wystawa mnie w pełni usatysfakcjonowała, natomiast wybór pamiątek był więcej niż skromny, a o zakładkach oczywiście mowy być nie mogło. Wytłumaczyłam sobie, że widocznie przyszłam zbyt późno i jakoś pogodziłam się z tym faktem. Na dniach obejrzałam wystawę „Arcydzieła malarstwa polskiego XIX/XX w.” w Pałacu Królewskim. Świetnie przygotowana, wybór gadżetów naprawdę duży, w dodatku w dużej rozpiętości cenowej, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Ale o zakładkach do książek znowu nikt nie pomyślał… bo i po co? Polacy wszak nie czytają, Europejska Stolica Kultury nie jest pod tym względem wyjątkiem, po co zatem produkować coś tak niepotrzebnego?

Zakończenie będzie optymistyczne. W ostatniej „Polityce” (nr 6/2016) ukazał się artykuł Aleksandry Żelazińskiej „Książki wieczyste”, a tam same dobre wiadomości. Książki są coraz większe objętościowo, kolejne modele czytników naśladują papier, a mimo popularności e-booków książka papierowa ma się doskonale i nie zanosi się na to, aby nowe technologie wyparły druk. A zatem, wbrew ponurym przepowiedniom, nie wylewamy dziecka z kąpielą. Przynajmniej na razie.

30 komentarzy:

  1. Też mi się wydaje, że lepiej podążać za intuicją i wybierać książki wg potrzeby. Co mi po lekturze Słowackiego, skoro się umęczę?:(
    Szukam w pamięci miejsc, gdzie zawsze były zakładki i chyba znam jedno takie miejsce: księgarnia koło bramy głównej UW. Ostatnio ich mniej, pojawiły się za to w Muzeum Narodowym (o czym już wiesz) i empiku, ale jak na stolicę to przecież mało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, znam tę księgarnię obok UW, ostatnim razem kupiłam tam piękne zakładki magnetyczne :-). U nas w Muzeum Narodowym też są (a przynajmniej kiedyś były, bo dawno tam nie zaglądałam), ale mnie bardziej chodzi o to, że zakładki powinny być stałym gadżetem towarzyszącym wystawom malarstwa, fotografii itd. Jestem przekonana, że większość odwiedzających takie wydarzenia to aktywni czytelnicy, i że chętnie by je kupowali.

      Usuń
    2. Przyznam, że ostatnim razem nie widziałam w Waszym muzeum zakładek, a specjalnie po nie poszłam. Przy okazji - zaskoczyła mnie też likwidacja kawiarni na piętrze, a taka przyjemna była.;(
      Oczywiście, zakładki powinny być w stałej sprzedaży i to nie tylko magnetyczne.

      Usuń
    3. Czuję, że w takim razie będę specjalnie zaglądać do sklepików muzealnych i domagać się zakładek, a nuż je sobie wychodzę? ;-) Może w Narodowym nie było zakładek jedynie chwilowo, a może nie ma od dłuższego czasu; ostatnim razem kupiłam je tam wiele lat temu. Nie wiedziałam o likwidacji kawiarni, to już wyjątkowo przykre, bo nie zdążyłam tam pójść ;-(

      Usuń
    4. Nie byłaś w tej kawiarence? Nie wierzę.;)
      Sprawdzałam dzisiaj w Zachęcie - jeden typ zakładek dla dzieci (gustowne) oraz jedna magnesowa z van Goghiem. I to wszystko.;(

      Usuń
    5. Ja też nie wierzę ;-(. Tak to bywa, gdy jest się przekonanym, że kawiarnia będzie istniała stale i można pójść w każdej chwili.
      Chyba lepiej mało niż wcale - zwłaszcza, że wprowadzono kategorię wiekową. Nie przypominam sobie, żebym w którymś muzeum widziała zakładki przeznaczone dla dzieci, tu plus dla Zachęty.

      Usuń
    6. Te dziecięce zakładki przygotowało jakieś wydawnictwo, które specjalizuje się w książkach dla dzieci, tych ładnie ilustrowanych. Dlatego szata graficzna też była urocza.;)

      Usuń
    7. A przy okazji połączono przyjemne z pożytecznym: wydawnictwo się promuje, a dzieci mogą dostać ładne zakładki ;-)

      Usuń
  2. Seria Karon jest faktycznie idealna na obecna szarówkę. Mnie udało się zaliczyć tylko 3 części, więcej nie było w bibliotece ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie jest chyba komplet. Czytam teraz czwarty tom, ale wytracam impet, więc chyba trzeba będzie zrobić przerwę. Mam też coraz większą ochotę na jakąś odmianę ;-)

      Usuń
  3. Slow to dobry kierunek - czytaniu na akord zdecydowanie mówię nie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Slow to chyba najprzyjemniejszy kierunek - we wszystkim ;-)

      Usuń
  4. Bardzo mi się podoba Twoja wypowiedź odnośnie wyborów czytelniczych, jest zgodna z moimi przekonaniami. Ja np. celowo nie sięgam po literaturę faktu - i nawet nie chodzi tu o brak zainteresowania (bo pewnie znalazłaby się tematyka mnie interesująca) ale bardziej o ochronę mojej psychiki. Nie czytam nie dlatego, że ignoruję, że jestem obojętna. Nie czytam, bo wiem, jak bardzo może mnie taka literatura zranić wewnętrznie.

    Na różnego rodzaju wystawach też zawsze szukam zakładek do książek! I rzeczywiście - często ich nie ma... Ale cieszę się, że chociaż w Muzeum Narodowym w W-wie mogę się zawsze obkupić :)

    Czy można liczyć na parę słów o serii Mitford? Wydała mi się ciekawa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ujęłabym tego lepiej i bardziej trafnie :-). Tak, tu chodzi o ochronę własnej psychiki. Ja czasami sięgam po literaturę faktu, ale dobieram ją bardzo ostrożnie, podobnie mam z kryminałami, które czytuję dla rozrywki, dlatego odpadają takie z drastycznymi scenami. Z tego powodu nie przeczytałam i nie przeczytam m.in. "Millenium".

      We Wrocławiu na szczęście jest dość sporo miejsc poza empikiem, gdzie można kupić zakładki - w Matrasie, w sklepach z pamiątkami, w sklepiku z kartkami Illustris, nawet na niektórych stoiskach papierniczych. Ale byłoby przyjemnie, gdyby można było kupić taką z obrazem czy fotografią, która nas zauroczyła.

      Nie obiecuję na 100%, ale postaram się coś o serii Mitford napisać :-)

      Usuń
  5. Och, w Mitford jest miło:-) Ubiegłej zimy, na przełomie roku, przeczytałam całą serię i było mi bardzo błogo, więc w pełni rozumiem fakt, że nie masz chęci opuszczać bohaterów książki. Pozdrawiam:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też jest bardzo błogo i ogromnie mi odpowiada to uczucie :-). Czuję, że będę do tej serii wracać, dlatego pomału się w nią zaopatruję, całkowicie lekceważąc brak miejsca na regałach. Pozdrawiam ciepło :-)

      Usuń
  6. A ja sobie myślę, że najważniejsze by robić wszystko w zgodzie ze sobą. Czytać też.
    Jesteśmy już w takim wieku, że to co było "trzeba" raczej już przeczytałyśmy, więc możemy - wreszcie! - posłuchać siebie (i czasem innych, w tym innych blogerów, bo bywają niezwykle inspirujący). Ja w każdym razie tak robię i jestem bardzo zadowolona z efektów.
    Co do zakładek - wychodzi na to, że jedyną porządną pod tym względem "firmą" jest Empik. Do czego to, pani, doszło!:P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie tak! Chociaż zawsze się znajdzie książka, którą "trzeba" przeczytać, bo właśnie wyszła, bo jest szeroko komentowana, bo budzi dyskusje itd., ale... nie przejmujemy się tym. Już nic nie musimy, a wszystko możemy :-D
      Chyba pod względem zakładkowym wyżej niż Empik postawiłabym Matras - spory wybór, spora rozpiętość cenowa i nieraz można trafić coś ciekawego. Choć empikowym zakładkom nie mam nic do zarzucenia, a nawet je od czasu do czasu nabywam ;-)

      Usuń
  7. Zdecydowane tak dla czytania zgodnie z chęciami i zainteresowaniami. Choć z literaturą tzw. obozowo-wojenną mam tak, że kiedy pomyślę, że mam coś przeczytać to nie mam chęci, ale jestem zainteresowana od czasu do czasu, po prostu muszę trafić na właściwy moment, który sprawi, że mimo chęci sięgnę po coś, co chciałabym poznać i najczęściej jestem zadowolona, że poznałam, bo to jest poza wszystkim innym najczęściej dobra literatura. Ale też wiem, że gdybym czytała wbrew sobie umęczyłabym się okrutnie. Co do zakładek to moimi pamiątkami z podróży najczęściej są właśnie kartki-reprodukcje oraz zakładki książkowe; a wybór w zachodnich muzeach jest dość spory. Nasze muzea rzeczywiście dość ubożuchne są pod tym względem.
    Dojście do stanu, w którym nic się nie musi a robi to, na co ma się chęć - marzę o tym od dawna, niestety jeszcze trochę ...muszę (nie w dziedzinie literatury). Pozdrawiam i życzę samych przyjemnych i satysfakcjonujących lektur

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W czasach końca podstawówki i licealnych czytałam dość sporo literatury obozowej i wojennej, dlatego uznałam, że po pierwsze to, co najważniejsze, już przeczytałam i wiem, a po drugie - widocznie przekroczyłam jakąś granicę i już wystarczy. Mam podobnie z właściwym momentem, zdarza mi się czytać książki mocniejsze w wymowie, ale musi być na nie odpowiedni czas. Czasem doczytam do końca, i nie żałuję, a czasem muszę przerwać lekturę, bo okazuje się ponad moje siły.
      Kartki, oprócz zakładek, to również moje ulubione pamiątki z podróży, nie tylko z wystaw :-). Największa ich zaleta to ta, że zajmują mało miejsca ;-)
      Może powinnyśmy wytrwale grać w totka, to przy odrobinie szczęścia nie będziemy musiały absolutnie niczego ;-))). Pozdrawiam ciepło :-)

      Usuń
    2. Może i powinniśmy, tyle, że ja się obawiam hazardu, że uzależnia, a szansa wygranej jest nikła. Zagrałam kilka razy w totka i kiedy spostrzegłam, że robię to zbyt często - przestałam:) Z zakładkami mam tak, że całe pudełko pięknych zakładek i kartek a ja wciąż używam takiej kupionej w Matrasie lata temu. Zupełnie jakby mi było szkoda, że się zużyją. Ostatnio dostałam nawet piękną zakładkę, posrebrzaną (?), tyle, że szalenie niepraktyczną, boję się, że poniszczy książkę, więc i ta zakładka też leży w pudełku.

      Usuń
    3. Mnie uzależnienie nie grozi, jestem niecierpliwa. Po kupieniu dwóch-trzech kuponów lub kilku losów-zdrapek stwierdzam, że inwestycja jest nieopłacalna, bo się nawet nie zwraca, i rzucam to w diabły ;-). A wiesz, że ja robię podobnie? Mam kilka zakładek do stałego używania, a reszta jest schowana w pudełku i wyciągana jedynie do podziwiania :-). Niepraktycznych zakładek szczęśliwie nie posiadam w ogóle, bo również nie używałabym niczego, co mogłoby uszkodzić książkę.

      Usuń
  8. To i ja, jako czytelniczka głównie reportaży wtrącę coś od siebie :) Zgodzę się z moimi szanownymi przedmówczyniami, że trzeba czytać, to co się lubi, co nas interesuje, a niekoniecznie co jest aktualnie np. modne. Myślę, że warto sięgać po tzw. trudną literaturę, bo życie jest dalekie od wizji różowych jednorożców ;) Mnie reportaże, które czytam zwykle bolą, zwykle gdzieś we mnie zostają. Nie odczuwam jednak z tego powodu dyskomfortu psychicznego, który utrudniałby mi funkcjonowanie. Nie odczuwam lęku przed światem. Ani przed Obcym. Za to zmieniła mi się perspektywa patrzenia na wiele spraw. Doceniam coraz mocniej drobiazgi, to co mam, te wszystkie na pozór błahostki, nie narzekam :) Ale też mam co raz większe przeświadczenie, że literatura faktu powinna to być lekturą obowiązkową dla tych wszystkich pozbawionych empatii, wygłaszających głupie hasła anty- (żydowskie, islamskie, afrykańskie, ect.), hasła nienawistne, wrogie, pełne braku szacunku do Innego. Myślę, że to wszystko wynika przede wszystkim z braku edukacji. Z niewiedzy o Innych. Czytają „Arab”widzą tego strasznego taliba obłożonego materiałami wybuchowymi. Łatwiej posłużyć się stereotypami, nie zadać sobie trud poznania. Są świetne pozycje o Iranie, o Palestynie, o powojennej Polsce ( „Co się komu śni i inne historie”), nawet optymistyczne chociaż o strasznym czasie „Czesałam ciepłe króliki”. Bo też nie każdy reportaż od razu dołuje i pokazuje tylko okropności świata. Ale zdaje sobie sprawę, że nie można czytać też wbrew sobie, jeśli nie czuje się takiej wewnętrznej potrzeby.
    Mnie na „mało ambitną” jak ją nazwałaś lekturę szkoda czasu, bo zwykle mnie tylko wkurzała ;) Ale też mam swoje „odskocznie” -dobre książki podróżnicze, fantasy. Że o książkach dla dzieci nie wspomnę ;) A to czym piszesz, to slow, znajduje u Stasiuka.

    Zdjęcia czytającej Marilyn robił Elliott Erwitt :) Co do zakładek, to w Krakowie, przy wystawach w Muzeum Narodowym, czy Międzynarodowym Centrum Kultury zwykle w jest ich wybór- czasem większy, czasem mniejszy. Zależy od wystawy chyba. Ostatnio w Narodowym mięli nawet bilety w rodzaju zakładek. Krakowski Lokator (wydawnictwo i księgarnio-kawiarnia) mają własne zakładki (np. kiedy wydają coś nowego), które można sobie zabrać zupełnie darmo. Tak, że nie jest chyba tak źle ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, tylko że osoby mało empatyczne i nieszanujące człowieka (każdego, nie tylko Innego) wcale nie sięgną po reportaż, ani nawet po dobrą powieść, która w bardziej przystępny sposób przybliża jakąś kwestię. Osoby empatyczne z kolei, nawet nie mając wiedzy na dany temat, będą próbowały zrozumieć, będą nastawione pozytywnie i powstrzymają się od wydawania jednoznacznych osądów. Media dbają o to, abyśmy nie mieli zbyt różowej wizji świata; jeżeli jest się atakowanym taką wizją z wielu stron, to nieraz lepiej zrezygnować z podobnej książki i wybrać coś innego. Mnie drażni bezsilność, to, że takie publikacje tak naprawdę niczego nie zmieniają. "Wszyscy zgadzają się ze sobą, a będzie nadal tak jak jest" :-/
      Owo "mało ambitna" jest podszyte ironią (jak zwykle u mnie). Nie każdą lekką literaturę jestem w stanie czytać, wiele z tych książek też mnie wkurza ;-). Ale cenię bardzo dobrą literaturę środka, zgrabnie napisane czytadło opowiadające interesującą historię, bezpretensjonalne powieści, przy których świetnie się wypoczywa i ładuje akumulatory. Uważam, że są bardzo potrzebne.

      Dzięki za oświecenie w temacie fotograficznym :-). Ha, Kraków przecież od lat jest stolicą kultury (prawdziwą, nie tytularną), nic dziwnego, że czytelnicy są tam dopieszczani ;-)

      Usuń
    2. Dlatego napisałam, że "powinna być lekturą obowiązkową". Mimo, że zdaje sobie sprawę z pewnej naiwności tej tezy. Natomiast przekonałam się również, że osoby uważane przez mnie za empatyczne, wiesz, takie które płaczą nad każdym wyrzuconym z domu pieskiem, chorym dzieckiem i złamanym źdźbłem trawy, w gruncie rzeczy aż tak empatyczne nie są. Jedna z moich koleżanek "nie czyta reportaży, bo jest na to zbyt wrażliwa", ale jakoś nie widzi sprzeczności w umieszczaniu na FB różnych obraźliwych tekstów na temat np. ludzi innej wiary. Zastanawiam się, czy do tego wszystkiego nie jest jeszcze potrzebny otwarty umysł? I, że powtórzę, edukacja!
      Tak, media niestety już dawno się chyba pogubiły w swojej gonitwie za sensacją. Dlatego już od bardzo dawna nie oglądam np. wiadomości. Mnie także drażni bezsilność, że tam gdzie jest polityka i duże pieniądze tzw. zwykły człowiek przegrywa. Ale nie do końca zgodzę się z tym, że te publikacje nic nie dają. Nie pamietam który z reporterów, powiedział kiedyś, że trzeba pisać po to, aby ludzie wiedzieli.Żeby ktoś o tych często anonimowych ofiarach usłyszał. Nic nie wiedzielibyśmy o konfliktach w Afryce,o kobietach w Meksyku, o dzieciach w Arabii, o Srebrenicy, o Syrii. O pedofilii z kościele, etc. I nie jestem pewna, czy to tak całkiem nic nie daje. Są różne organizacje humanitarne, są pojedynczy ludzie (np. lekarze) którzy coś próbują jednak robić. Jest nasza koleżanka Ania, karmiąca bezdomnych na dworcu. Czasem może jest potrzebny jakiś impuls do działania?

      Możliwe, że to głównie ja trafiam na ciężkostrawne pozycje ;) Gdybym trafiła, to pewnie sama przeczytałabym dobrze napisaną i bezpretensjonalną powieść! Ale nie wiem, czy zachęciłoby mnie czytadło, bo tak jak wspominałam nie znajduje przyjemności w książkach o niewielkiej wartości literackiej. Może po prostu mnie nie są potrzebne, po tych latach "ambitnej" pracy!

      Z tym Krakowem jako stolicą kultury, to bym jednak nie przesadzała. Częściej się go zrzuca z tego piedestału, niż na nim stawia niestety. Może gdyby kulturą zajmowali się tu ludzie z pasją i wiedzą, a nie banda przeciętniaków oraz urzędników, to byłoby inaczej?

      Usuń
    3. Otwartość i edukacja - tak, zdecydowanie! Z empatią jest chyba tak jak z wieloma innymi rzeczami, świadczą o niej nie tyle deklaracje, co czyny.
      Nie twierdzę i nie twierdziłam, że takie publikacje NIC nie dają. Owszem, są organizacje, ludzie dobrej woli, którzy robią, ile mogą - tak jak piszesz. Taka pomoc to bardzo dużo, jeżeli można komuś ulżyć, rozwiązać jego problem, dać impuls do działania czy tę przysłowiową już wędkę. Ale to wciąż działania doraźne, a systemowych nie ma - i prawdopodobnie nie będzie. Przypominam, że polemizowałam ze stwierdzeniem "trzeba czytać, żeby to się nie powtórzyło" - otóż będzie się powtarzać. Nie zmienimy tego, możemy jedynie przeciwdziałać skutkom, i to raczej na niewielką skalę.

      Sądzę, że dobrze napisanych, bezpretensjonalnych powieści jest całkiem dużo, a i reportaże trafiają się kiepskie i mało wartościowe. Z reportażem jest tak, że chociaż bazuje na faktach, przytacza relacje naocznych świadków, to jednak prezentuje jakiś wycinek rzeczywistości, a nie pełny obraz. W dodatku bywa pisany z tezą, co czasem od pierwszych stron bije po oczach ;-(. Z kolei powieść jest bardziej uniwersalna, stara się przedstawić całościowy obraz (oczywiście nie każda), a jeśli jest dobrze napisana, to nieraz trzeba przeczytać ją kilka razy, żeby wydobyć wszystkie znaczenia, niuanse, smaczki itd. Czytana po latach może zostać odebrana zupełnie inaczej, lepiej zrozumiana. Myślę, że powieść i reportaż dotyczące tego samego tematu mogą się doskonale uzupełniać.
      Wartość literacka też wydaje mi się sprawą do dyskusji. Np. takie "Służące" Kathryn Stockett to czytadło z wyższej półki, ale czy sytuacja tych kobiet nie została tam opisana w całkiem rzetelny sposób? Czy ta książka dostarcza czytelnikowi jedynie prostej rozrywki? Chyba jednak nie. Dlatego coraz bardziej przekonuje mnie szwedzkie podejście, żeby nie wartościować literatury, a promować czytanie w każdym jego przejawie. Bo chyba istotniejsza niż wartość dzieła literackiego oceniona przez krytyków, wydaje się korzyść, jaką dany czytelnik z niego odniesie.

      Nie znam szczegółów, ale widzę, że jeśli odbywa się jakaś ciekawa wystawa, to najczęściej w Warszawie i Krakowie, czasem zawita do Poznania, a Wrocław jest traktowany po macoszemu. Jeżeli już mamy głośną wystawę, np. wypożyczone z zagranicy obrazy, to cena biletu jest zaporowa. Trudno się oprzeć wrażeniu, że Wrocław uważa kulturę za coś "dla wybranych" ;-(

      Usuń
  9. Otóż to- czyny zamiast deklaracji. Chociaż akurat ta osoba, o której pisałam w kilka rzeczy się angażowała czynami właśnie. Może dlatego jej dość agresywna opinia tak mnie zaskoczyła.
    Fakt, nie napisałaś, że nic nie dają, tylko, że nic nie zmieniają. I bardziej o kontekst zmiany mi chodzi. Uważam, że trochę jednak zmieniają. Bo czyż nagłaśnianie problemów nie jest potrzebne? Czy zupełnie przechodzi bez echa? Po nagłośnieniu sprawy traktowania pracowników przez firmy odzieżowe, kilka z nich podobno zmieniło socjal (mam nadzieję, że to prawda). A sprawa pedofilii w kościele katolickim? Mimo tego w jednym jednak się z Tobą zgodzę, niestety - zbyt wiele rzeczy okrutnych i złych nie tyle będzie się powtarzało, co powtarza się nagminnie :( I może rola reportaży jest też i w tym co napisałaś, że "nie zmienimy tego, możemy jedynie przeciwdziałać skutkom", nawet jeśli będzie "to raczej na niewielką skalę". Wydaje mi się, że dzięki reportażom ofiary zyskują imię i nazwisko, twarz, rodzinę, tożsamość. Nie są tylko newsem w wiadomościach, o którym się zapomina po 5 minutach.

    Hm, taką trochę "szkolną definicję" reportażu podałaś ;) Czy reportaż prezentuje aby tylko drobny wycinek rzeczywistości? Czy dobry reporter napisze coś z tezą bijącą po oczach? " Reporter to postawa życiowa, to charakter (...)" pisał w "Lapidariach" Kapuściński. Chociaż oczywiście kiepski reportaże też są! Z ciekawości zapytam- jakie konkretnie reportaże Cie zraziły? Może ja mam tu więcej szczęścia, bo wybieram je dość starannie? Gwarancją dobrych pozycji jest dla mnie np. wydawnictwo Czarne. Część książek kupiłam po spotkaniach z ich autorami (w Warszawie był przecież nawet festiwal poświęcony tej dziedzinie). Część po filmach dokumentalnych poruszających jakąś tematykę. Mogę Ci natomiast polecić "Reporterów bez fikcji" Agnieszki Wójcińskiej, czyli rozmowy z polskimi reporterami. Wprawdzie są tam też wywiady chyba z dwoma osobami, co do reportaży których mam pewne wątpliwości, to całość jest bardzo dobra. Ciekawie opisująca warsztat ich pracy.Niedawno wydano rozmowy z zagranicznymi reporterami tej samej autorki "Perspektywa mrówki", ale jeszcze jej nie czytałam. Dodam też, że reportaże nie są tylko o nieszczęściach świata. Może bardziej by Ci się podobały takie z pogranicza reportażu i felietonu? Świetny w tym jest Mariusz Szczygieł, polecam Ci np. jego "Zróbmy sobie raj" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie miałam najmniejszego zamiaru podawać jakiejkolwiek definicji - i w moim odczuciu nie zrobiłam tego. Odpowiem pytaniem: czy wszyscy publikujący reporterzy są dobrzy? Co do samego reportażu, nie jestem nim zainteresowana jako gatunkiem, sięgam sporadycznie, gdy zaciekawi mnie jakiś temat. Z tego powodu nie przeczytam polecanych tytułów (dziękuję za nie); mam własne zainteresowania literackie, i niestety mocno ograniczony czas na ich realizację.

      Usuń
  10. Zastanawiam się, czy reportaż nie może być uniwersalny i czy to domena powieści? Jeśli mówi on o wojennych doświadczeniach, śmierci, bezsensowności cierpień? Miejsca, lata mogą być różne, traumy będą chyba takie same. Oczywiście- są powieści są oparte i na reportażu. Albo są wynikiem reporterskiej pracy. Tak przecież powstało "Z zimną krwią" Trumana Capote.
    To o czym piszesz o powieści, czyli że "nieraz trzeba przeczytać ją kilka razy, żeby wydobyć wszystkie znaczenia, niuanse, smaczki" będzie moim zdaniem domeną właśnie tej dobrze napisanej literatury. Nie wypowiem się na temat "Służących", nie czytałam książki, oglądałam tylko film. Ale to Ty napisałaś, że nie dostarcza ona jedynie prostej rozrywki :) Dla mnie ta wartość literacka jednak ma znaczenie. I nie chodzi mi o opinie krytyków, tylko właśnie o moją korzyść po lekturze. Moje emocji, myśli. Sama też sięgam po lżejsze pozycje, ale to nie oznacza, że zaciekawi mnie książka po prostu źle napisana, infantylna, karmiąca czytelnika światem tak idealnym, że ręce opadają. Jaką to korzyść z takich np. harlequin wynoszą ich wierne czytelniczki? ;) Sama sięgnęłam też kilka razy po książki z założenia "lekkie i przyjemne". Dwa razy zachętą było to, że akcja działa się w Krakowie. Żadnej nie dokończyłam, każda mnie wkurzyła. Podobnie miałam z książkami polskiego autora piszącego podobno o miłości. I dlatego nie za bardzo widzę sens w promowaniu czytelnictwa za wszelka cenę właśnie przez kiepską literaturę. Tak jak nie widzę sensu w programach telewizyjnych lansujących miałkość "bo takie jest zapotrzebowanie odbiorców". Czy tym samym nie wychowujmy jednak głupiego społeczeństwa? Zapisałam sobie kiedyś słowa Umberto Eco - "jedną tylko rzecz pisze się dla siebie i jest to lista zakupów. Służy do zapamiętania, co masz kupić, a kiedy już kupiłeś, możesz ją podrzeć, bo do niczego innego się nie przyda. Wszystko inne piszesz, żeby coś komuś powiedzieć" ("O literaturze"). Czytadła o niczym są tylko o niczym :)
    Mimo wszystko cieszę się, że nie do końca sprawdziły się słowa Kischa, który nadał reportażowi przynależna mu rangę, ale twierdził, że powieść upadnie na rzecz prawdy o świecie, a nie fikcji o nim :)

    Wiesz, myślę, ze w Krakowie i Warszawie jest też wiele wydarzeń o cenach zaporowych. Ale może jest tu większy wybór pomiędzy? Nie znam oferty kulturalnej Wrocławia. Kojarzę go z dwoma festiwalami głównie. Chciałabym mieć nadzieję, że zmieni to bieżący rok, kiedy Twoje miasto ma szanse wykorzystać potencjał. Ale dziś przeczytałam, ze obecna władza wyżej niż kulturę ceni coś innego, hojnie obdarzając to dotacjami, więc niestety nie wiem jak to będzie :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Korzyść po lekturze - to jest ten klucz. Wychodzę z założenia, że każda, nawet kiepska literacko pozycja może swojego czytelnika/czytelniczkę do czegoś zainspirować, do jakiejś zmiany w sobie albo działania na rzecz innych. Dlatego mogę się zżymać na miałkie czytadła, ale wciąż mam w myśli, że któreś z nich może opowiadać interesującą historię, która może wywrzeć dobry wpływ.

      Usuń