Fabuła? Prościutka. Jest rok 1981. Młoda para z Polski,
Dominika i Łukasz, przyjeżdża na wakacje do Hiszpanii. Nocują na campingach i
żywią się głównie przywiezionymi z kraju konserwami i makaronami; jedynie w
Madrycie decydują się wynająć pokój w hotelu. W tym samym miejscu zatrzymuje
się światowej sławy dyrygent Jerome Asman. Na hotelowym parkingu dochodzi do
wypadku, w którym autokar Amerykanów poważnie uszkadza samochody Polaków i
Asmana. Dominika i Łukasz przyjmują propozycję kierowniczki amerykańskiej
wycieczki, by na czas naprawy auta zajęli dwa wolne miejsca w autokarze. Do
wycieczki dołącza również zaintrygowany Dominiką Asman…
Łukasz – architekt, starszy od Dominiki, a więc dojrzalszy. Zdystansowany
wobec zachodniej rzeczywistości i jej pokus. Ciałem w Hiszpanii, ale duchem
wciąż w Polsce. Codziennie słucha komunikatów radiowych z kraju, w którym robi
się coraz bardziej niespokojnie. W końcu traci zainteresowanie wycieczką i
zwiedzaniem, korzysta za to z każdej okazji, by posłuchać wiadomości. Dominika
powie mu w złości, że to polityczny onanizm.
Dominika – zaledwie dwudziestoletnia studentka ASP,
zachwycona Zachodem. Cieszy ją zwiedzanie, wizyty w muzeach, gdzie może
wreszcie zobaczyć wielkie dzieła sztuki, próbowanie lokalnych specjalności,
oglądanie wystaw sklepowych i przymierzanie ciuchów. Łatwo można zrozumieć
młodziutką dziewczynę, która chce cieszyć się życiem, ładnie ubrać – a nie stać
jej na oglądane rzeczy. Łatwo też zrozumieć jej lęk przed wojną i głodem. A
jednak ta dziewczyna myśli realistycznie, bo mając wreszcie pieniądze, nie
decyduje się na zakup wymarzonej spódnicy. Uważa, że powinna zawieźć dolary do
kraju, gdzie mogą się okazać potrzebne całej rodzinie.
Wydawałoby się, że autorka jednoznacznie ocenia swoich
bohaterów, wskazuje, która postawa jest właściwsza, godna pochwały. Sądzę
jednak, że inaczej czytało się tę książkę krótko po wydaniu (ukazała się po raz
pierwszy w 1984 r.), a inaczej się ją odbiera dziś, z perspektywy czasu. Choć
postać Łukasza wydaje się nieznośnie papierowa, to nie można pominąć faktu, iż
od pewnego momentu to Dominika wysuwa się na pierwszy plan.
Akcja toczy się w trzech miejscach. Pierwszym jest Hiszpania
– miejsce kolorowe, słoneczne, beztroskie; świat zabytków, sztuki i pięknych
ubrań. Drugim Polska – choć nie rozgrywa się tam ani jedna scena. Kraj targany
niepokojami, zagrożony niedostatkiem; Polska, w której młodzi nie mogą się
pobrać, bo nie mają gdzie mieszkać; gdzie prawdziwa kawa i czekolada to niewidziane od dłuższego czasu rarytasy. Trzecim miejscem są przedwojenne Zaleszczyki;
przepięknie położony kurort z dwiema plażami, słoneczną i cienistą, i sadami
oferującymi bogactwo owoców. Chociaż miasteczko wciąż nie odbudowało się ze
zniszczeń pierwszej wojny światowej, to jako modne letnisko miało duże szanse
na rozwój. W biografii Fleszarowej–Muskat (Na fali Krystyny Świerkosz) można
znaleźć informacje, że pisarka wielokrotnie spędzała wakacje w Zaleszczykach u
swojej ciotki; przyznała też kiedyś, że wspomnienia bohatera Mostu nad rwącą
rzeką są jej własnymi wspomnieniami. Ponadto przed napisaniem książki
Fleszarowa spędziła urlop w Hiszpanii – zatem przywoływane miejsca znała z
autopsji.
Smakowałam tę powieść, czytałam powoli, żeby starczyło na
dłużej. Nie jest to literatura wysoka, widzę jej mankamenty (jak choćby
elementy dydaktyzmu, niekiedy patos lub szczypta egzaltacji), nawet podjęte
tematy wydają się banalne, a jednak czyta się ją z zainteresowaniem i w
napięciu, co będzie dalej. Jedną z poruszonych kwestii jest przywiązanie do
ojczyzny, problem własnego miejsca na ziemi. Drugą – siła uczuć. Czy miłość
jest w stanie przezwyciężyć wszystko? A może są rzeczy, które zniszczą nawet
najsilniejsze uczucie? Tytuł ma znaczenie symboliczne – chodzi nie tylko o most
na przedwojennej granicy Polski i Rumunii. Mostem okazał się również wzór na
kilimach Dominiki, który przeniósł Asmana do jego wspomnień z dzieciństwa.
Świetna powieść. Serio.
Moja ocena: 4,5/6