poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Ewa Luna - Isabel Allende



Czytana zaraz po tchnącym chłodem „Amsterdamie”, „Ewa Luna” okazała się doskonałym antidotum na przygnębiający nastrój powieści McEwana. To historia młodej jeszcze kobiety, której życie było tak barwne i pełne nieoczekiwanych zwrotów, że mogłaby nim obdzielić kilka osób. Ewa pisze z pozycji osoby, która wiele doświadczyła i widziała. Dlatego w jej narracji sporo jest celnych stwierdzeń, charakteryzujących się życiową mądrością, a także humorem i pewnym dystansem, w rodzaju: nowe życie wstąpiło w pogrążoną w marazmie dyktaturę, ponieważ fortuna tyrana i jego krewnych urosła tak bardzo, że zostawili troszkę dla innych (s. 14) czy jedyną wadą była na razie jego młodość, ale ta choroba wszystkim z wiekiem mija (s. 112). Jako że świeżo odkryła swój talent pisarski, bawi się nim, cyzelując zdania i z upodobaniem odnotowując detale (wygląd, stan emocjonalny, wydarzenia z przeszłości danej postaci), co nie zawsze ma znaczenie dla fabuły i może w końcu nużyć.

Czy wszystko, co opisuje Ewa, wydarzyło się naprawdę? W których momentach ubarwiła swoją opowieść? To nie jest aż tak istotne. Ważniejsze, co chce w ten sposób przekazać – że świat jest niesłychanie bogaty i różnorodny. Że każda historia może mieć szczęśliwe zakończenie. I że w rzece musi nieraz upłynąć dużo wody, zanim człowiek znajdzie to, czego szuka – sens życia, prawdziwą miłość, samego siebie.

Moja ocena: 4,5/6